|
Giorgio Vittadini |
08.07.2009 r. - Nierozerwalna więź z prawdą. Głoszenie Chrystusa jako "pierwszy czynnik rozwoju". A potem pomocniczość [wł. 'sussidiarieta' - w polskim tłumaczeniu encykliki Caritas in veritate termin został przetłumaczony jako 'pomocniczość' - przyp. tłum.], rynek, wolność… W ten sposób Giorgio Vittadini odczytuje dla "Śladów" nową encyklikę Benedykta XVI.
Czekaliśmy długo: dobre dwa lata, od roku 2007, kiedy to zaczęło się mówić "o kolejnej już społecznej encyklice Benedykta XVI" (miała ukazać się w czterdziestą rocznicę wydania encykliki Populorum progressio Pawła VI). Następnie, gdy maszynopis był już w korekcie, doszło do światowego kryzysu. A wraz z nim pojawiła się konieczność wprowadzenia poprawek, pogłębienia, przejrzenia całości. Efekt: tekst został podpisany 29 czerwca, w Uroczystość Apostołów Piotra i Pawła, a ukazał się tydzień później. Zakończyło się więc oczekiwanie. Przyszedł czas na lekturę. Wymagającą, zważywszy że chodzi o 79 paragrafów, w których przechodzi się od kwestii pracy do kwestii finansowych, od organizacji międzynarodowych do rozwoju, poruszając zagadnienia techniki, konsumpcji, środowiska… "W pierwszym momencie uderza jednak coś innego" - mówi Giorgio Vittadini, prezes Fondazione per la Sussidiarieta [wł. Stowarzyszenie Subsydiarności - przyp. tłum.] - "Związek z pierwszą encykliką Papieża, z Deus caritas est. Tam także, jeśli dobrze się wczytać, była mowa o miłości, którą Papież łączy zawsze z prawdą. Tu robi to samo, od samego początku".
To tak jakby ktoś powiedział, że problem społeczny i stosunki między ludźmi to przede wszystkim kwestia ontologiczna, nie etyczna. Moglibyśmy powiedzieć: problem poznania. Co o tym myślisz?
Definiując miłość jako prawdę, Papież wyklucza jakąkolwiek możliwą moralistyczną redukcję miłości. W tym sensie jest to prawda, łączy miłość właśnie z poznaniem. Przypomina mi się stary plakat z lat osiemdziesiątych, który przywoływał wypowiedź Jana Pawła II: "Prawda jest siłą pokoju". Właśnie, budować miłość na prawdzie oznacza przywrócić ją do właściwego aspektu cnót teologicznych: wiary, nadziei i miłości. Tymczasem słowo 'miłość' bardzo często można pojmować w sposób zredukowany.
"Bez prawdy miłość kończy się na sentymentalizmie" - mówi Papież…
Właśnie. Tu natomiast mówi się o miłości, ale jako miłości do przeznaczenia człowieka. Wiąże się ją z aspektem ontologicznym oraz z aspektem poznania. Poznanie jako punkt wyjścia dla miłości, rozwoju. Według mnie jest to bardzo ważne: w ten sposób w tej atmosferze zamieszania, w której żyjemy - w której wartości te wiele razy były odrywane od doświadczenia ludzkiego i historycznego - wszystko zostaje odniesione do rzeczywistości.
I do mocnego stwierdzenia: "Głoszenie Chrystusa jest pierwszym i zasadniczym czynnikiem rozwoju".
Ponieważ to Chrystus wypełnia przeznaczenie człowieka. Jest to temat, który przewija się praktycznie przez całą encyklikę. Papież mówi o tym na samym początku, gdy przywołuje encyklikę Populorum progressio i tłumaczy jej głęboki sens. Benedykt XVI podkreśla, że Paweł VI w sposób jasny przedstawił relację między głoszeniem Chrystusa, osobą i społeczeństwem. Mówi o tym także potem, kiedy wiele razy przyznaje, że Kościół jest prawdziwym punktem odniesienia dla postępu człowieka. Stawiając kwestię miłości w prawdzie potwierdza, że "w Chrystusie miłość w prawdzie staje się Obliczem Jego Osoby" i że Kościół stoi na straży tej koncepcji rzeczywistości. Papież mówi o doktrynie społecznej, zwraca jednak uwagę, że również ta doktryna wywodzi się z chrześcijańskiego wydarzenia.
Mówi także o rozwoju jako o "powołaniu", a nie tylko dążeniu do tego, "by coraz więcej mieć". Dlaczego?
Tłumaczy to w ten sposób: "Według planu Bożego każdy człowiek jest wezwany do rozwoju, ponieważ życie każdego człowieka jest powołaniem". W encyklice nieustannie powraca kwestia związku rozwoju człowieka z "sensem jego wędrowania poprzez dzieje". Zastanów się, jak mówi o ubóstwie na początku piątego rozdziału: stawia je w relacji z nonsensem, ponieważ rodzi się ono z "samotności" oraz z "odrzucenia miłości Bożej". Papież jak gdyby nieustannie ostrzega, że żadnego problemu społecznego nie traktuje się w sposób pełny i wyważony, jeśli pomija się relację z Bogiem. Jest to bardzo ważny czynnik, zwłaszcza jeśli pomyślimy, że kwestie "ewangelizacji i promocji człowieczeństwa" przez lata, również w środowiskach kościelnych, były traktowane jako dwa rozłączne aspekty. "Miłość nie wystarcza, potrzeba sprawiedliwości". Ile razy słyszeliśmy to zdanie? Jak gdyby miłość mogła być niesprawiedliwa, a sprawiedliwość była czymś, co człowiek może dać od siebie!
Nie uważasz, że godna uwagi jest aktualność Pawła VI?
Tak. Uderza jednak również fakt, że Benedykt XVI sięga właśnie po Populorum progressio, encyklikę, która była jedną z najbardziej nadużywanych w interpretacjach. O ile Humanae vitae, inna znana encyklika Montiniego, odczytywana była jako zamknięcie się na świat, tak Populorum progressio była postrzegana jako kapitulacja przed światem. Benedykt XVI odczytuje natomiast tę encyklikę zgodnie z prawdziwym jej sensem: jako próbę pokazania, w jaki sposób wiara w Boga i chrześcijańskie doświadczenie są najbardziej determinującymi czynnikami dla integralnego rozwoju człowieka.
Zdumiewa jednak również aktualność tej intuicji księdza Giussaniego, którą miał w roku 1976. Odbywał się wtedy kongres Kościoła włoskiego, zatytułowany "Ewangelizacja i promocja człowieczeństwa", w całości poświęcony przeznaczeniu. Ksiądz Giussani chciałby, żeby w tytule zamiast spójnika 'i' pojawił się czasownik: głoszenie Chrystusa jest promowaniem człowieczeństwa…
Wiesz, czytając encyklikę, nie mogłem się powstrzymać, żeby w wielu punktach nie pomyśleć o tryptyku księdza Giussaniego, Ja, władza i dzieła. Fakt zakorzeniania się w 'ja' obdarzonym pragnieniem prawdy, sprawiedliwości i piękna jest tym, co kładzie fundamenty pod działanie społeczne. I rzeczywiście, dalej w encyklice mówi się dosłownie o "dziele". Nie redukując go do marginesowego aspektu życia ekonomicznego i społecznego, Trzeciego sektora stawianego obok liberalizmu i komunizmu. Dla Benedykta XVI rynek musi być nasycony bezinteresownością, przedsięwzięciami, w których zysk jest narzędziem, ale cel jest większy.
Mówi dosłownie: "dzieła odznaczające się duchem daru"…
Właśnie tak, mowa więc o dziełach, które rodzą się z chrześcijańskiego doświadczenia, ze stowarzyszeń przedsiębiorczych, które rodzą się z takim właśnie celem. Tutaj ani rynku, ani samej ekonomii nie pozostawia się dwóm przeciwnym sobie ideologiom, ale uważa za narzędzie czegoś większego. "Nie chodzi tylko o - mówi Papież w paragrafie 46. - ale o nową, obszerną i złożoną rzeczywistość, obejmującą własność prywatną i publiczną, która nie wyklucza zysku, ale uważa go za narzędzie do realizacji celów humanistycznych i społecznych". Kontynuuje: "Wydaje się, że przyjmowane dotychczas rozróżnienie między przedsiębiorstwami mającymi na celu zysk (profit) a organizacjami, które nie są nastawione na zysk (non profit) nie jest już w stanie brać w pełni pod uwagę rzeczywistości, ani też skutecznie ukierunkowywać przyszłości". To tak jakby czytać historię ekonomii, nie tylko włoskiej, ale europejskiej, począwszy od roku 1850 do dziś: ruch katolicki, ruch robotniczy, rozwój działalności przędsiębiorczej kierującej się pragnieniem polepszenia warunków ludzkiego życia.
I co wynika z tej lektury?
My katolicy przez wiele lat mieliśmy kompleks niższości. Istniało przekonanie, że społeczeństwo jest takie, jakie jest, rządzi się swoimi prawami, a my powinniśmy dostarczyć mu wartości etycznych i zajmować się ubogimi. Stop. Papież odwraca tę pozycję. I pokazuje, że rynek jest czymś bardziej złożonym i różnorodnym od tego abstrakcyjnego kikuta opisywanego przez niektórych redaktorów. W ten sposób postrzega także kryzys finansowy, nie tylko jako rezultat błędnych mechanizmów, ale jako rezultat działania ludzi, którzy zabrali się do rzeczy ze zredukowanym człowieczeństwem. Przykładem tego jest jeden z najpoważniejszych problemów tego kryzysu finansowego: kryzys wzajemnego zaufania, który się powiększył. Kryzys zaufania nie jest kryzysem wywodzącym się z mechanizmów ekonomicznych, ale powstaje z kryzysu człowieka w relacji z innymi ludźmi. W tym sensie prawdziwym tematem encykliki jest podmiot ludzki, który stoi za działalnością ekonomiczną i ją determinuje.
Czy dlatego innym tak ważnym wątkiem jest wolność? Słowo to pojawia się 38 razy…
Ponieważ Papież zachęca do przezwyciężenia koncepcji ekonomii powiązanej z mechanizmami, z którymi człowiek nie ma nic wspólnego. Jeśli przyjrzymy się debacie toczącej się na łamach niektórych gazet po wybuchu kryzysu, zauważymy, w jaki sposób możliwości wyjścia z niego nie przewidują samokrytyki odnośnie do koncepcji człowieka, który kieruje działalnością ekonomiczną. Wydaje się, że trzeba tylko naprawić maszyny, które się zepsuły; dlatego też pogrążamy się na nowo. Ktoś, kto - tak jak Papież - pyta się, kim jest i czego chce człowiek, który kieruje ekonomią, ukazuje całkowicie innowacyjną koncepcję ekonomii i społeczeństwa, która stawia w centrum odpowiedzialność za jednostkę i zbiorowość - czyli ciała pośrednie - w której staje wraz z innymi ludźmi w imię wspólnych idealnych wizji. Nieprzypadkowo drugim ważnym słowem encykliki jest 'pomocniczość'. Benedykt XVI mówi o niej zawsze jako o metodzie związanej z odpowiedzialnością: "Pomocniczość jest nade wszystko pomocą dla osoby poprzez autonomię ciał pośrednich". Znaczy to, że jest narzędziem pozwalającym, by 'ja' w ciałach pośrednich mogło rozwijać swój potencjał. Pomocniczość "sprzyja wolności i partycypacji w podejmowaniu odpowiedzialności".
Jak rozumiesz tę definicję?
W sposób dynamiczny. Powiedzmy, że pomocniczość stwarza warunki, przez co osoba jest w stanie rozwinąć wszystkie swoje kratywne możliwości, a poprzez ciała pośrednie, do których przynależy, staje się zdolna odpowiedzieć na potrzeby społeczeństwa. Od 'ja' do dzieła. Pragnienie staje się dziełem, konstrukcją organicznej odpowiedzi na potrzebę. To koncepcja człowieka i doświadczenia utwierdza definicję pomocniczości.
I tutaj powraca się do początkowej koncepcji rozwoju jako "powołania".
Wspaniałe jest to, że Papież mówi o nim zarówno w odniesieniu do 'ja', jak i dzieł oraz samej globalizacji. I jest to bardzo śmiała teza, przede wszystkim na płaszczyźnie międzynarodowej. Różne przedsięwzięcia, typu grupa G8 i im podobne, przyzwyczaiły nas do tego, że świat posuwa się naprzód dzięki spotkaniom na szczycie głów państwa. Znajdujemy się na antypodach pomocniczości. Papież natomiast mówi, że światowy autorytet powinien "przestrzegać w sposób spójny zasady pomocniczości i solidarności". Zastanów się, co to oznacza na przykład dla Unii Europejskiej, zduszonej etatyzmem, interesami narodowymi, biurokracją…
Papież wiąże pomocniczość z solidarnością. Dlaczego tak mocno podkreśla ten związek?
Przede wszystkim musimy pomyśleć o tym, że na świecie nie istnieje powszechność welfare, jak to jest w Europie. Świat amerykański nie pojmuje jej w ten sposób. Także Europa, po zagubieniu celu systemów welfare, którym jest służba osobie, kończy często broniąc państwa pojmowanego jako jedyny gwarant dobrobytu osoby i prywatna inicjatywa bez żadnych ideałów, jako jedyny wyraz wolności. Podkreślanie związku między solidarnością a pomocniczością oznacza, że najważniejszym sposobem obrony i pomocy w rozwoju 'ja' oraz społeczeństwa jest sprzyjanie powstawaniu i wzrastaniu inicjatyw, które właśnie ze względu na to, że za kryterium stawiają sobie ideały, walczą o dobro wspólne i o to, by odpowiedzieć na potrzeby najuboższych i najbardziej potrzebujących. Z tego punktu widzenia solidarność, która idzie w parze z pomocniczością, wyrasta z tej miłości pojmowanej jako "dar z siebie poruszonego", zgodnie z definicją księdza Giussaniego.
Paradoksalnie w tym sensie nie ma niczego bardziej pomocniczego od samego Kościoła: rodzi się on i żyje specjalnie po to, by pozwolić 'ja' znaleźć odpowiedź na jego potrzebę.
Rzeczywiście, w pewnym miejscu - "dziwnym trafem" w encyklice społecznej - znajduje się paragraf o libertas Ecclesiae [łac. wolność Kościoła - przyp. tłum.] i o wolności religijnej. Ponieważ ja nie mogę zbudować rzeczywistości pomocniczej, jeśli nie ma podmiotu, który podkreśla ideę jedynego i niepowtarzalnego 'ja', wartości osoby jako takiej, wcześniej niż jej dokonań. W przeciwieństwie do tego, co mówią przeciwnicy Kościoła, stawia on sobie za cel wychowanie do zmysłu religijnego osoby, do jej relacji z Tajemnicą, a wreszcie - trzeba to powiedzieć - do wzrastania w swojej wolności. W tym sensie interesujące jest, jak w encyklice utwierdza się w przekonaniu, że tylko człowiek, który w sposób pełny żyje tą relacją z Tajemnicą, może naprawdę bronić życia, środowiska naturalnego, odpowiednio używać zdobyczy techniki. Z tego punktu widzenia w sposób oryginalny na nowo proponuje się starą katolicką doktrynę, o której tak wiele mówiło się w ostatnich latach: tam gdzie nie ma wolności dla Kościoła, nie ma miejsca na wolność osobistą i społeczną.
Dlatego też często pojawia się także słowo 'wychowanie'?
Oczywiście. Nie bez przyczyny wychowanie zostaje ściśle powiązane z pomocniczością. Jeśli jest prawdą, że problem stanowi pozwolenie na rozwój 'ja', pragnienie musi być wychowywane. A nie jest wychowywane przede wszystkim z punktu widzenia funkcjonalnego, nie jest wychowywane przede wszystkim dlatego, że mówię: "daję ci możliwość zarządzania szkołami i zakładania szpitali". Jest wychowywane do piękna, jest wychowywane do prawdy, jest wychowywane do miłości w prawdzie. Jest wychowywane do otwarcia się, ponieważ jak mawiał Romano Guardini (a wraz z nim ksiądz Giussani): "w doświadczniu wielkiej miłości wszystko staje się wydarzeniem w swoim środowisku". A więc staje się zdolne do budowania, zjednoczenia się, zaangażowania i poświęcenia dla wspólnego dobra.
Tymczasem bez tego wymiaru wszystko jest chaotyczne: "Bez Boga człowiek nie wie, dokąd zmierza" - kończy Papież.
Można by jednak dodać, parafrazując znany film, że "Bóg potrzebuje ludzi". Jest to wyzwanie dla każdego z nas w konkretności każdego dnia.
|