Człowiek staje się sobą przez coś innego, coś, co przychodzi
skąd inąd. Trzeba, aby ktoś z zewnątrz odbudował mury.
Notatki z rozmowy ks. Giussaniego z grupą mediolańskich studentów.
|
Może się podobać - a nawet sprawiać przyjemność - lektura
analiz odnoszących się do dekadencji (upadku, kryzysu) i
trudnej sytuacji, w jakiej się znajdujemy. Ponieważ wszystko
to, co oddaje przeżywaną rzeczywistość jest sugestywne,
"dokładny opis" sytuacji porywa, budzi zainteresowanie. Tak
np., wobec przeważającej części współczesnych form
artystycznej ekspresji - myślę o niektórych uznanych filmowych
- człowiek może po prostu powiedzieć: "Piękne, interesujące!".
Ale chodzi przy tym - prawie zawsze - o opisy ludzkiej
dekadencji bez bólu, bez bolesnej samokrytyki, a więc o opisy
pozbawione oczekiwania na odpowiedź, ogołocone z prośby. Jako
że można być przegranym i zranionym nie odczuwając z tego
powodu cierpienia, a zatem nie udając się na poszukiwania
jakiejś odpowiedzi, jak czyni to dzisiaj prawie całe
społeczeństwo - które daje się nabierać przez niszczące akcje,
podejmowane przez pewnego rodzaju władzę oraz popierane przez
telewizję i prasę; i nic nie wskazuje na to, że coś zmienia
się na lepsze, wyjąwszy nieliczne, bardziej świadome, osoby.
Nie wystarcza sugestywnie opisywać rozkład (zepsucie)
jaki się w nas, w naszej osobie, dokonuje nie wystarcza
oskarżać ewidentnego pokawałkowania w jakim żyje nasze ja -
trzeba cierpieć. Wtedy człowiek udaje się na poszukiwanie
odpowiedzi - Chrystus zań nie przyszedł dla sprawiedliwych,
dla ludzi, którzy nie cierpią z powodu swej destrukcji i
zadanych im ran, lecz dla ludzi którzy z tego powodu cierpią.
Można przysposobić się do rekonstrukcji jedynie gdy
destrukcja albo rozkład jest świadomie zauważony i uchwycony w
bólu, jaki ów rozkład wywołuje, w burzeniu drogi ku
przeznaczeniu jakie za sobą pociąga. Nie można oczekiwać
rekonstrukcji, jeśli analiza sytuacji ludzkiej nie jest
postrzegana zgodnie z całą sromotą jaką sytuacja ta niesie z
sobą: trzeba czuć ból własnego zawstydzenia.
Postawą przeważającej części ludzi wobec sytuacji, w
której żyjemy, jest cynizm: cynizm nieświadomy większości oraz
cynizm świadomy i ideologiczny małej grupy. Tak czy owak
większość ludzi żyje cynicznie (tzn. - zgodnie z etymologią
tego słowa - ma "pieskie życie").
Jest też druga postawa, przyjmują ją ludzie, którzy
spostrzegłszy się w sytuacji, zgłaszają pretensje, iż
"przywrócą świat do porządku": mamy tu do czynienia z
rewolucyjnym laicyzmem, który szczególnie w epoce nowożytnej -
w której cieszy się największą popularnością - często rodził
się, w swoich różnych odmianach, z matrycy żydowskiej. To
jakby potwierdzenie wielkiego przeznaczenia owego ludu, który
- po tym jak nie uznał Mesjasza - łatwo rodzi utopie i dąży do
ukazywania Mesjasza w różnorodnych postaciach władzy. W tym
samym, charakterystycznym dla drugiej postawy, polu sytuuje
się pelagianizm, którym jest przesiąknięta nasza kultura (jest
to kłamliwe roszczenie woli: człowiek, który w jakiś sposób
zgłasza pretensje do tego, że zbawi się sam z siebie; owszem,
również przy pomocy Boga, lecz kimś decydującym o jego
zbawieniu jest on sam, człowiek). A jest nim przesiąknięta tak
dogłębnie, iż - jak zwrócił na to uwagę tygodnik Il Sabato -
"w artykule opublikowanym w Osservatore Romano ze środy 27
stycznia, arcybiskup z Tours Jean Honoré opowiedział jak
uniknięto grożącego niebezpieczeństwa pelagianizmu w redakcji
nowego Katechizmu Kościoła katolickiego".
W obliczu naszej destrukcji możemy jedynie, jak mówi
Eliot w Chórach z Opoki, "trwać z pustymi rękami i z gałązkami
palmami zwróconymi ku górze, w wieku, który posuwa się do
tyłu, postępowo". To znaczy, możemy jedynie oczekiwać, wołać.
I to jest jedyna, godna człowieka, postawa - w tym ambitus
mieszczą się wszelkie przejawy religijności, budzone przez
zmysł godności własnego istnienia. Tego właśnie doświadczyłem
kiedyś w młodości - i zachowałem to dobrze w pamięci, ponieważ
w życiu, jeśli się je kocha, są chwile, które wyjaśniają
wszystko, korespondując z najwznioślejszymi ideom, które
odkrywa się później - kiedy zgubiłem się w wielkim lesie w
okolicach Tradate i, spanikowany, krzyczałem przez dobre trzy
godziny, podczas gdy słońce chyliło się ku zachodowi. To
doświadczenie pozwoliło mi zrozumieć - później - że człowiek
jest poszukiwaniem (człowieka stanowi poszukiwanie); człowiek
jest poszukiwaniem jeśli woła, krzyczy, zaś krzyczy o ile jest
coś innego. W przeciwnym wypadku po co miałby krzyczeć?
Mając na uwadze tę naszą bolesną sytuację, w istocie nie
możemy powiedzieć: "Weźmy się my do rekonstrukcji
człowieczeństwa!" Skoro jesteśmy aż tak pokonani, jakżeż
zdołamy zwyciężyć? Skoro jesteśmy tak haniebnie podzieleni,
pokawałkowani, że niemożliwa jest nawet jedność pomiędzy
mężczyzną a kobietą, i nie można nikomu ufać; skoro jesteśmy
do tego stopnia cyniczni wobec wszystkich i wszystkiego, i tak
opróżnienie z miłości do nas samych, jakżeż będziemy w stanie
wydobyć z tego bagna coś, dla zrekonstruowania naszych
obalonych murów, cement do budowy murów nowych? Trzeba, aby
przyszedł ktoś z zewnątrz - musi przyjść ktoś z zewnątrz -
ktoś, kto odbuduje mury naszego obalonego domu.
Wyzwolenie musi przyjść dzięki czemuś, co przekracza to,
do czego jesteśmy zredukowani w swym istnieniu. To właśnie
przekonanie - u tych niewielu, którzy zostali wierni historii
ruchu - wyraźnie charakteryzowało początki Comunione e
Liberazione w 1968. "Również my chcemy wolności, której wy się
domagacie - mówiliśmy do marksistów! Ale jak człowiek, który
jest niewolnikiem, zdoła stać się wolnym, jeśli nie poprzez
wkręcenie się czegoś, co już jest wolne? A skoro ludzkość jest
zniewolona, to winno to być wkręcenie się czegoś ponad-ludzkiego" W tym miejscu narzuca się i dominuje słowo łaska.
Powyższy "ustęp" stanowi nieporównanie największą
trudność. Żebyśmy mogli na powrót stać się ludźmi potrzeba
czegoś ponad-ludzkiego, czegoś nie-naszego, jakiejś suwerennej
władzy, która jest wobec nas do tego stopnia miłosierna, że
przychodzi do nas, by dać nam światło i siły potrzebne dla
nowego osądu, nowej uczuciowości i nowego, realizowalnego
projektu.
Człowiek może widzieć dobro, może widzieć ideał, lecz
jest w nim coś, co ciągnie go zawsze w przeciwną stronę (jak
mówi św. Paweł w siódmym rozdziale Listu do Rzymian i jak
mówił również, nieomal przy pomocy tych samych słów, pogański
poeta Owidiusz w Metamorfozach): źródło tej ludzkiej sytuacji
zwie się grzech pierworodny.
Aby odnowić (zrekonstruować) człowieczeństwo potrzeba
czegoś ponad-ludzkiego, ponieważ człowiek nie jest zdolny do
zrekonstruowania człowieczeństwa, na dłuższą metę nie daje
rady - nigdy -, chyba że przyłącza się do towarzystwa jakiejś
wyjątkowej obecności. Oto problem Chrystusa, który powiedział
zwięźle: "Beze mnie nic nie możecie uczynić" (J 15, 5):
ludzkiego, nic. Magisterium Nauczycielskie Kościoła
potwierdza, że człowiek nie jest w stanie na dłuższą metę
wytrwać bez popełnienia grzechu śmiertelnego, a grzech
śmiertelny polega na nie realizowaniu siebie.
To jest największa trudność w konfrontacji z
katolicyzmem, z autentycznym chrześcijaństwem: prawda, że
człowiek staje się sobą poprzez coś innego - coś, co
przychodzi skądinąd. To jest najtrudniejszy ustęp (fragment)
na wszystkich naszych zebraniach (jak świadczą o tym reakcje
wywołane lekturą książeczki In cammino (W drodze), dołączonej
do Il Sabato, nr 41, 1992; kolejne wydanie w: Un avvenimento
di vita, cioè una storia, Roma 1993, str. 475-502): można
śledzić z zainteresowaniem, niemal z entuzjazmem, analizę
dotyczącą ludzkiej sytuacji, rozbicia i rozkładu ludzkiego ja,
ale potem nie jesteśmy już w taki sam sposób entuzjastycznie
zainteresowani kolejnym ustępem (czyli całą "drugą częścią" In
cammino, gdzie mowa jest o łasce i Duchu Świętym). Ten ustęp,
można powiedzieć, od razu się "nie podoba", ponieważ powoduje
wkroczenie, użycza gościny czemuś, co nie odpowiada naszej
fantazji i naszemu wyobrażeniu doświadczenia, czemuś, co
wydaje się być abstrakcyjne w swym roszczeniu (tymczasem, de
facto, bez poddania się temu roszczeniu, nie sposób być
człowiekiem). W ten sposób człowiek zatrzymuje się na
bezsilnej aspiracji radzenia sobie samemu, na oszukańczej
pretensji, kłamliwej, to znaczy: identyfikuje lekarstwo
(rimedio) z własnym wyobrażeniem i chęcią poradzenia sobie. W
ten sposób rodzi się "dyskurs" na temat wartości moralnych,
ponieważ dyskurs o wartościach moralnych zakłada, że
lekarstwem na zepsucie będzie siła ludzkiej fantazji i woli:
"Weźmy się razem [do roboty], a uleczymy!". Zaczynając od
stwierdzenia kondycji człowieka, a także od bólu z powodu
niesprawiedliwości jaką prowokuje władza, i od wstydu z powodu
kolaboracji, popierania i pogłębiania tej niesprawiedliwości,
dochodzi się do stwierdzenia: "Weźmy się my za uleczenie
człowieka!" (poprzez tę oszukańczą pretensję dokumentuje się
raz jeszcze pewne nieadekwatne postrzeganie zepsucia jakiemu
podlega człowiek). Tymczasem, to niemożliwe. "Beze mnie nic
nie możecie uczynić!".
Bez użyczenia miejsca nowemu gościowi nie sposób uczynić
niczego ludzkiego. Dlatego mówi pewien hymn Liturgii Godzin:
"Do naszego zgodnego zgromadzenia dołącza gość nowy" Tym nowym
gościem jest Bóg, który stał się człowiekiem, aby człowiek na
powrót zaczął być człowiekiem. To jest nasze orędzie, stąd
jesteśmy chrześcijanami. Nowy gość, który się dołącza, nie
wyobcowuje: to coś innego, co pozwala człowiekowi stać się
sobą, zrekonstruować się, scalić się, przezwyciężając rozbicie
w jakim żyje.
To, że Bóg stał się człowiekiem, by pomóc ludziom w staniu
się na powrót ludźmi nie jest po prostu faktem sprzed dwu
tysięcy lat: zaczęło się dwa tysiące lat temu, dając początek
pamięci, która wypełnia teraźniejszość (wypełnia
teraźniejszość uobecniając w teraźniejszości przeszłość). To
znaczy: zaczęło się dwa tysiące lat temu, ale chodzi o
wydarzenie, które przytrafia się i angażuje mnie teraz, o
problem aktualny dzisiaj.
Wkręcenie się (immetersi) wewnątrz obecnego doświadczenia
jakiegoś nowego czynnika zwie się wydarzenie: Chrystus jest
czynnikiem nowym, który wkroczył w historię dwa tysiące lat
temu, Chrystus jest nowym czynnikiem, który wkracza w mój
dzisiejszy dzień, czyni mnie zdolnym do kroczenia ku przeznaczeniu, umożliwia mi stanie się na powrót człowiekiem, dzisiaj.
Dzisiaj, ponieważ dzisiaj powinienem być człowiekiem.
Jak mówił Kierkegaard, ideał nie może nie być aktualny
dzisiaj: "Jedyną możliwą do przyjęcia relacją z czymś wielkim
[tzn. z Chrystusem, z Bogiem wcielonym] jest relacja
teraźniejszości". Nie sposób pozostawać w relacji do
Chrystusa, o ile nie teraz. Jeśli owa relacja nie była by
teraźniejsza nie miała by na nas wpływu.
Wydarzenie sprzed dwu tysięcy lat jest wydarzeniem
trwającym nadal. Jest początkiem każdego dnia i każdej
godziny, jest czymś nowym to, co spotykam teraz, w przeciwnym
wypadku nie było prawdziwym nawet wtedy. Tyle tylko, że nie
posiada fizjonomii jakiegoś pięknego człowieka, jak sobie
łatwo jesteśmy skorzy wyobrażać - pięknego człowieka, którego
spotykamy na ulicy, przy którym możemy blisko siąść i na
którego możemy patrzeć, przysłuchiwać się jak mówi, i wzruszać
się tym, co mówi, który dotyka dotkniętych ślepotą oczu i
pozwala nam wiedzieć. Nie! Ma inną fizjonomię, jak człowiek,
który rodzi się jako dziecko, a potem rozwija się, a jego
wdzięczna twarzyczka rośnie i zmienia się. Podobnie sposobem,
w który jest On obecny teraz, sposobem, w który wydarzenie
Chrystusa staje się obecne teraz, jest wśliznięcie się
(wniknięcie) w nasze życie odmiennej obecności ludzkiej.
Jezus Chrystus, ów człowiek sprzed dwu tysięcy lat, kryje
się, staje się obecny, pod postacią namiotu, pod postacią
innej ludzkości: spotkanie z inną ludzkością - doświadczenie
innej ludzkości - uderza, zaskakuje nas, bo bardziej odpowiada
strukturalnym wymogom serca niż jakakolwiek odmiana naszych
myśli albo naszej fantazji: nie spodziewaliśmy się jej, nawet
nam się nie śniła, była nie do pomyślenia, nigdzie nie da się
znaleźć podobnej. Odmienność ludzka w której Chrystus staje
się obecny polega właśnie na większej odpowiedniości, na
niewyobrażalnej i niewyobrażonej odpowiedniości, tej
ludzkości, z którą się stykamy, z wymogami serca - z wymogami
rozumu.
To zetknięcie się osoby z jakimś odmiennym
człowieczeństwem jest czymś bardzo prostym (zwyczajnym,
najprostszym), czymś absolutnie elementarnym, czymś, co dzieje
się przed wszystkim (uprzedza wszystko), przed jakąkolwiek
katechezą, refleksją i rozwojem: jest czymś, co nie domaga się
wyjaśnień, lecz tylko bycia zauważonym, widzianym,
przechwyconym, jest czymś, co wzbudza zachwyt, podziw, rodzi
emocję, przywołuje, porusza do pójścia za, dzięki sile swej
odpowiedniości względem strukturalnego oczekiwania serca.
Zetknięcie się z obecnością odmiennej ludzkości wyprzedza
nie tylko początek, lecz każdy moment, który następuje potem:
rok, czy dwadzieścia lat później. Fenomen początkowy -
zetknięcie (zderzenie) z nową rzeczywistością ludzką, zachwyt,
który wtedy się zrodził - jest przeznaczony na to, by być
fenomenem początkowym i pierwotnym każdego momentu rozwoju. Bo
nie może być żadnego rozwoju, jeśli owo pierwsze zetknięcie
się nie powtarza, to znaczy jeśli wydarzenie nie jest dalej
aktualne. Albo się odnawia, albo nic się nie dzieje, i zaraz
terroryzuje się wydarzenie, które miało miejsce, i po omacku
szuka się zastępczych punktów oparcia, zamiast Tego, który
naprawdę leży u podstaw różnorodności. Czynnikiem decydującym
o oryginalności jest - nieustannie - stykanie się, (zderzanie
się) z odmienną rzeczywistością ludzką. Jeśli zatem nie
przytrafia się na powrót i nie odnawia się to, co się
wydarzyło, w zasadzie nie realizuje się prawdziwa kontynuacja:
jeśli ktoś teraz (aktualnie) nie przeżywa kontaktu (zderzenia)
z nową rzeczywistością nie rozumie tego, co wydarzyło mu się
wcześniej. Wydarzenie początkowe rozświetla się i pogłębia
się, osiągając bardziej dojrzały poziom, jedynie o ile dzieje
się na powrót teraz (odnawia się), i w ten sposób wykształca
się jakaś kontynuacja, rozwój.
Tu znajduje wyjaśnienie wcześniejsze napomknienie, że
"wszystko jest łaską". Zetknięcie (zderzenie) się z nową
rzeczywistością ludzką jest łaską, jest zawsze łaską - w
przeciwnym razie staje się kuszącym odkryciem własnych myśli
albo pretensjonalnym potwierdzeniem własnych zdolności
krytycznych. Zauważona różnica (odmienność), źródło owej
ludzkiej odmienności, z którą się stykamy, ma absolutnie
darmowy charakter. Wydarzenie początkowe trwa nadal, jedynie
pod warunkiem, że stale zaczyna się od kontaktu z nową
rzeczywistością ludzką: "Codziennie szukajcie oblicza świętych
i czerpcie otuchę z ich mów", głosiła zachęta, zawarta w
jednym z dokumentów pierwotnego chrześcijaństwa, Didachè.
Kontynuacja tego, co się wydarzyło na początku, urzeczywistnia
się jedynie poprzez łaskę ciągle nowego stykania się,
budzącego zachwyt, jakby to było za pierwszym razem. W
przeciwnym wypadku, w miejsce zachwytu, górę biorą myśli,
które zdolne jest organizować własna ewolucja kulturalna,
krytyczne oceny, które własna wrażliwość formułuje w stosunku
do tego, co się przeżyło i co przyjdzie nam przeżyć,
alternatywa, którą chciałoby się narzucić, itd.
Zetknięcie się z odmienną rzeczywistością ludzką jest
fundamentalne również w wymiarze etycznym. Rejestracja owego
styku (zetknięcia się) domaga się pierwotnej postawy, z jaką
wyposażył nas Stwórca, to znaczy postawy dziecka, który
powierza się i naśladuje (idzie za): "Panie, moje serce się
nie pyszni i oczy moje nie są wyniosłe. Nie gonię za tym, co
wielkie, albo co przerasta moje siły. Przeciwnie: wprowadziłem
ład i spokój do mojej duszy. Jak niemowlę u swej matki, jak
niemowlę - tak we mnie jest moja dusza" (Ps 130). Do
zauważenia fenomenu odmienności ludzkiej wymagany jest wzrok
dziecka: pokora, dyspozycyjność, prostota serca, ubóstwo
ducha, które dorośli, nawet ci, którzy przeżyli pierwsze
uderzenie, mogli zagubić. I wtedy początkowe wydarzenie, które
rozpoczęło pamięć, staje się faktem z przeszłości, pozostaje
jedynie "pobożnym wspomnieniem". Natomiast człowiek obdarzony
prostotą i dyspozycyjnością, może nawet całe lata błądzić,
lecz zaczyna od nowa łatwiej, od kogoś, kto był nieustraszony
i nie miał za co być upomniany.
Ktoś, kto uderzony odmiennością, wyruszyłby ku swemu
przeznaczeniu starając się być samemu twórcą swoich dzieł,
szybko straciłby wszystko: musi iść za. Owa odmienna obecność
ludzka, z którą się zetknął jest czymś innym, czemu należy
okazać posłuszeństwo. Poprzez ciągle nowe stykanie się, w
kroczeniu za i w posłuszeństwie kształtuje się jakaś
kontynuacja pierwszego spotkania.
W relacji z obecnym aktualnie wydarzeniem Chrystusa,
dzięki łasce początku, który stale na powrót się dzieje i
odnawia, człowieczeństwo staje się inne, człowiek doświadcza
na samym sobie większego rozwoju człowieczeństwa (oto
"uwiarygodnienie" chrześcijańskiego roszczenia; por. odnośnie
tego ostatni rozdział Luigi Giussaniego, Perché la Chiesa
[Dlaczego Kościół], II tom, Jaca Book, Milano 1992. Stąd też
podstawowy akt Kościoła polega na ogłoszeniu świętych. Święci
to prawdziwi ludzie, wezwani, by doświadczyć owego odmiennego
człowieczeństwa, i nigdzie indziej nie spotkamy im podobnych
(por. Luigi Giussani, Moralità: memoria e desiderio, Jaca
Book, Milano 1986, część druga).
Zwracam uwagę na ten bardziej ludzki rozwój ukazując
krótko jego trzy podstawowe odmiany - możliwe jedynie dzięki
obecności Chrystusa, pod warunkiem, że okazuje się tej
Obecności gościnę, a więc towarzystwo, ponieważ obecność
Chrystusa trwa i potwierdza się w towarzystwie tych, którzy
zostali poruszeni Jego wydarzeniem; rozpoznali i uznali
Chrystusa.
Zmartwychwstanie po grzechu. Odmienność ludzka, w której
staje się obecny Chrystus, najbardziej widoczna jest w
kontekście grzechu. Od Kaina do Lenina, jak zauważyłem gdzie
indziej, w obliczu własnego grzechu, własnego przestępstwa,
własnego błędu, człowiek nie wie jak sobie przebaczyć, nie
jest w stanie sobie przebaczyć, jest skończony - sam Lenin w
Zurychu mówił powtarzając zdanie Kaina: "Zbyt wielki jest moje
zło, nie może być przebaczone". Natomiast właśnie to jest
największy paradoks chrześcijańskiego orędzia: grzech został
przebaczony, tzn. zło staje się dobrem (przebaczenie grzechu
oznacza w istocie spowodowanie, że zło staje się dobrem). To
właśnie jest niespodzianka, doświadczenie miłosierdzia, które
- w więzi z Chrystusem - przeżyć może każdy (ktokolwiek). Jest
to odmienne człowieczeństwo, którego wszyscy mogą doświadczyć.
Życie jako dążenie. Drugą odmianą tego fenomenu
odmienności ludzkiej jest moralność jako dążenie, życie jaką
dążenie moralne. O tym znowu mówi Eliot w Chórach z opoki:
"Bestialscy, jak zawsze przedtem, zmysłowi, samolubni, jak
zawsze przedtem, egoistyczni, niedowidzący, jak zawsze
przedtem, Jednak zawsze zmagający się, zawsze znów
wysławiający, zawsze podejmujący marsz na drodze rozświetlonej
światłem". Asceza, to znaczy życie pojęte jako dążenie moralne
ku przeznaczeniu, będącym spełnieniem człowieka, wprowadzona
została do historii powszechnej przez chrześcijaństwo.
A na trzecim miejscu jawi się owoc, wynik końcowy, który
już się zaczął w czasie: zwie się on jedność, zdolność do
jedności, pod każdym względem.
tłum ks. Joachim Waloszek
|