Dlaczego należy podkreślać, że chrześcijaństwo jest
wydarzeniem i dlaczego odrzucamy kategorię wydarzeniową?
Padres: Jest rzeczą bardzo ważną zachowanie słowa
wydarzenie (avvenimento), albo innych słów, którymi
posługiwaliśmy się przy innych okazjach, jak: zdarzenie
(evento) lub fakt (facto), ponieważ jedynie one pozwalają
uchwycić, zorientować się w tym, czym jest chrześcijaństwo.
Chrześcijaństwo jest tym, co nam się wydarza, tym, co nam się
wydarzyło poprzez ludzkie spotkanie: to w zderzeniu się z
czymś teraźniejszym, nie do przewidzenia, czymś, co nie jest w
żadnym wypadku wynikiem jakiegoś naszego projektu, naszej
idei, naszej kalkulacji, domniemania, rodzi się owa nowość,
która czyni nas prawdziwymi, czyni nas sobą.
Pragnienie naszego serca, to czego chcemy znajduje swą odpowiedź - tak,
że życie nie idzie na marne - w sposób nieprzewidywalny, do
tego stopnia, że posłużyliśmy się słowem przypadek (caso),
żeby jakby zmusić całą naszą osobę do uznania faktu, iż prawda
życia jest podarowana, przychodzi, w sposób, którego nikt z
nas nie mógł przewidzieć.
Takiemu rozumieniu chrześcijaństwa stawia opór nie tylko powszechna mentalność, ale również nasze
serce, my sami. Jest to paradoks, ale wygodniej nam, gdy
chrześcijaństwo traktujemy jako zbiór reguł, doktryn, ponieważ
tego typu rzeczą można zarządzać, kontrolować według własnego
uznania: owszem płaci się cenę smutku, nicości. Ale pokusa,
która się wkrada, wskutek której stawiamy opór, to jakby
możliwość zawłaszczenia sobie prawdy. Roszczenie obecne od
samego początku: "nie przyjmuję tego, co mi jest dane, robię
po swojemu".
We wczorajszej konferencji wydarzenie zostało
zdefiniowane jako coś przypadkowego (akcydentalnego),
coś, poprzez co objawia się Tajemnica. Wielokrotnie
powiedziano również, że cała rzeczywistość jest
wydarzeniem. Jednak pojmowanie całej rzeczywistości jako
wydarzenia stwarza większe trudności, niż te, które
napotykamy przy rozumieniu towarzystwa jako wydarzenia.
Jak stawić czoła tym trudnościom?
Padres: Zostaliśmy uczynieni, chciano nas i uczyniono,
abyśmy rozpoznali całą rzeczywistość jako pochodzącą od
Tajemnicy. Nasz rozum sięga swego punktu kulminacyjnego, a
więc jest naprawdę bardziej rozumny, gdy rozpoznaje rzeczy
takimi jakimi są, a rzeczy są o ile pochodzą od Kogoś Innego.
Odwołaliśmy się przedwczoraj do analogii stworzenia,
przytaczając również kilka przykładów. Pomyślcie jakaż
intensywność życia została nam obiecana, intensywność w której
człowiek chwyta chwila po chwili, relację (więź) wszystkiego z
Początkiem. Po to istniejemy, a nie dla jakiegoś mniejszego
celu. Nasze dobro - to iż nasze życie nie idzie na marne -
znaczy, że każda chwila ma istotny związek z prawdą, że nic
nie idzie na marne: po to właśnie istniejemy, to jest nasze
szczęście.
Od czasu do czasu zdarzają się te rzeczy i przywiązujemy się do nich, bo są prawdziwe, ponieważ człowiek
rozumie, że to jest to czego chce, to co mu odpowiada. Nosimy
jednak pewną raną na sercu, grzech - słowo, którego być może
wczoraj nie użyłem, bez którego jednak wszystko zrozumiałe
jest tylko połowicznie, ponieważ nie rozumie się wszystkich
czynników. Zawsze jest coś, co ulega wypaczeniu, co nie trwa
przy prawdzie, przy początku, lecz nastawia pragnienia a więc
i szczęście na rzeczy drobne. Jest słusznym twierdzenie - na
tyle na ile potrafię to zrozumieć - że człowiek łatwiej
poznaje charakter wydarzeniowy wszystkiego w towarzystwie,
ponieważ - otóż to - tu właśnie w tym grzesznym świecie
zaczyna się nowy świat. Istniejemy po to, aby wszyscy ludzie
mogli dojść do takiego widzenia rzeczywistości, rzeczy,
rodziny, dziecka, pracy itd., jak zaczęliśmy widzieć i
rozumieć ją my, dzięki spotkaniu, które nam się przytrafiło.
Chciałbym skupić uwagę na pierwszej kwestii. Dlaczego tak
ważna jest kategoria wydarzenia, również w odniesieniu do
rzeczywistości Kościoła dzisiaj? O ile z jednej strony
twierdzenie, że chrześcijaństwo jest wydarzeniem,
napełnia entuzjazmem, to z drugiej budzi trochę obaw.
Ksiądz Giussani: Wydaje mi się, że jest rzeczą ważną
definiowanie chrześcijaństwa jako wydarzenia, ponieważ jest
wydarzeniem: jest czymś, czego wcześniej nie było, a teraz
jest, w pewnym momencie pojawiło się. Jeśli chcemy uczynić
wszystko prostszym, musimy zawsze wczuwać się w sytuację
Andrzeja i Jana, o której opowiada pierwszy rozdział Ewangelii
św. Jana. Gdyby kazano mi mówić tysiąc razy, tysiąc razy
odwołałbym się do tego przykładu: jest to przykład źródłowy!
Dla Andrzeja i Jana chrześcijaństwem, albo lepiej,
wypełnieniem prawa, spełnianiem się starożytnej obietnicy,
której wypełnienia oczekiwali dobrzy Żydzi - jak Anna
prorokini, stary Symeon, pasterze, wszyscy ci ludzie opisani w
pierwszym rozdziale św. Jana, to byli ludzie dobrzy, którzy
żyli nieskazitelną tradycją - dla Jana i Andrzeja zatem, tym,
czego spodziewał się lud, Tym, który powinien był przyjść, był
człowiek stojący tu, przed ich oczyma: znalazł się przed ich
oczyma. A kiedy wrócili do domu mówili: "Znaleźliśmy
Mesjasza", tzn. powtarzali słowa, które słyszeli z Jego ust.
Przemawiając, powiedział, zakładam to, bo wprost nie ma o tym
mowy: "Ja jestem Mesjasz, ja jestem tym, który ma przyjść".
Znaleźli się naprzeciwko niego, stanął tu, przed ich oczyma. A
oni, zdumieni, z otwartą buzią przysłuchiwali się jego mowie:
to była rzecz, która się zadziała. Nie ma żadnego innego słowa
w leksykonie, w słowniku, które by lepiej od słowa wydarzenie
identyfikowało sposób w jaki "problem" (questione) stał się
realny, cielesny, czasowy.
Chrześcijaństwo jest wydarzeniem, ponieważ jest wydarzeniem. Jeśli ktoś ma lepsze słowo, niech
powie! Nie znaczy to, że Andrzej i Jan powiedzieli: "To, co
nam się przytrafiło, to jest wydarzenie". Nie trzeba było,
rzecz jasna, żeby wyrażali od razu definicją to, co im się
wydarzyło: co im się wydarzyło! Chrześcijaństwo jest tym, co
ci się wydarza, powiedziano wcześniej. Nie ma innego słowa,
żeby je opisać, tylko słowo wydarzenie: niewłaściwe są słowa:
prawo, ideologia, koncepcja. Podpowiedzcie mi inne słowo,
które lepiej od słowa wydarzenie, pasowałoby do tego, co
wydarzyło się tym dwom. A to, co wydarzyło się tym dwom,
wydarzyło się potem również innym, a poprzez tych, jeszcze
innym, a potem jeszcze innym, aż do mnie: poprzez moją matkę i
mojego ojca, a właściwie tylko przez matkę (bo mój ojciec
zrozumiał to po mnie), przez moją matkę dotarło to do mnie.
Przypominam sobie, kiedy byłem mały, że w zimowe popołudnia
siedziałem u boku mamy, słuchając jak opowiadała ewangelijne
przypowieści, które przeplatała z opowieściami De Amicisa, jak
"Od Apeninów do Andów". A ja, jako dziecko, rozumiałem, że
mówiła o rzeczach, które się wydarzyły, które miały miejsce.
Ale zostawmy w spokoju owo "rozumienie". Chcę powiedzieć, że
chrześcijaństwo jest wydarzeniem, ponieważ nie ma innego
słowa, które opisywałoby bardziej obiektywnie, bardziej
wiernie, to co się zdarzyło i że się zdarzyło. Potem ma
miejsce przepiękna praca wgłębiania się w treść tego słowa, w
coś, co na początku jest ciemnym tunelem a później się
rozszerza, rozprzestrzenia, w nowe widowisko wszystkiego;
wszystko zostaje odbudowane i na nowo odwrócone, wszystko
świeci nowym blaskiem, wszystko rozgrzewa się nową czułością;
ale jest to praca, która ma miejsce potem.
Natomiast dla tych dwóch to co się zdarzyło, zdarzyło się prawie od razu; a nawet
po prostu od razu. Tak mówiliśmy przy innych okazjach,
wyobraźmy sobie Andrzeja, który wraca do swego domu, do swojej
żony i swoich dzieci, owego wieczoru: jak wszystko już zostało
wzburzone, ale wzburzeniem, w którym rzeczy bardziej wracają
na swoje miejsce, wszystko stawało się bardziej spokojne, a
jednocześnie bardziej płonące żarem, tak, że kiedy wszedł do
domu, jego żona powiedziała mu: "ale co ci się stało?" -
"stało" jest słowem bliskim słowu wydarzenie -, "Ale co ci się
stało? Masz zmienioną twarz!" A on, jąkając się, próbuje
przypomnieć sobie i powtórzyć to, co mu się wydarzyło, a
potem, pełen emocji, obejmuje swoją żonę - wyobraźcie sobie,
że w takim przypływie czułości obejmuje swoją żonę. A ona
nigdy nie czuła się obejmowana tak jak w tym momencie. Jej mąż
stał się kimś innym; nie wskutek projekcji jej umysłu i
wyobraźni ale realnie kimś innym, ponieważ nigdy tak jej nie
obejmował. A potem, również następnego dnia, widziała jak
traktował swoich przyjaciół, jak mówił do dzieci: stało się
coś, co zaczyna zmieniać konkretny, cielesny, czasowy kształt
(oblicze) ich życia. Pomyślcie co dzieje się w następnych
dniach, kiedy Andrzej zaczął chodzić za tym człowiekiem: już
połowę dnia spędził na łowieniu ryb, a potem, jak zazwyczaj
powinien był w domu zająć się naprawianiem sieci. Tymczasem,
tego dnia, po powrocie z połowu, nie pozostał w domu, żeby
naprawiać sieci, i powiedział do żony: "zrób to dzisiaj sama"
i poszedł za tym człowiekiem. Rzeczywiście następuje
zamieszanie (wzburzenie), ale nie zamieszanie w tym znaczeniu,
w jakim zazwyczaj używamy tego słowa, czyli w znaczeniu
nieporządku, przynajmniej w odniesieniu do normalnego rytmu
zwyczajnego życia; nie, również w odniesieniu do zwyczajnego
życia była to zmiana korzystna, która pozwalała na głębszy
oddech, na pełniejsze życie. Mówię o rzeczach, których
większość z nas już doświadczyło i aktualnie doświadcza. Być
może powinniśmy bardziej patrzeć im w oczy i mówić: "Dzięki Jezu".
Tego typu wydarzenie postrzega się poprzez towarzystwo,
dzięki bliskości innych. Co to ma wspólnego z
rzeczywistością? Jeśli wydarzenie jest jakimś
wtargnięciem Tajemnicy w szczegół, w zamierzeniu ogarnia
(angażuje) całą rzeczywistość; ale rzeczywistość często
nie mówi nam o wydarzeniu. A zatem towarzystwo a rzeczywistość.
Ksiądz Giussani: Mówi się o "towarzystwie" ponieważ ono
właśnie jest ludzkim fenomenem, którym posługuje się owo
wydarzenie, by móc przeżyć, żeby móc powtarzać się w taki
sposób, by mogło przedstawić się (zaprezentować się) także
mnie. Jan i Andrzej poszli do domu, mówili ze swoimi żonami, z
krewnymi. Spotykając brata Szymona, Andrzej mówi mu:
"Znaleźliśmy Mesjasza", i zaprowadza go do Jezusa. Otóż,
podczas gdy Szymon oddala się od plaży - na której Andrzej,
przybiegłszy do niego, wczesnym rankiem, jako pierwszą rzecz,
która nie miała nic wspólnego z rybami ("ile złowiliście ryb")
powiedział mu: "Znaleźliśmy Mesjasza" - A więc - zapytajmy -
podczas, gdy Szymon oddalał się od plaży, żeby, powodowany
ciekawością, zobaczyć tego człowieka, który wzbudził taki
entuzjazm u brata, poprzez jaką rzecz dotknęło owo
wydarzenie? Poprzez towarzystwo brata. Kiedy wszyscy go
lubili, bo czynił wiele cudów, Jego miłość (miłosierdzie,
litość) do ludzi - ta miłość, która kiedyś kazała mu zawrócić:
"I zobaczył tłum, który szedł za nim i zlitował się nad nimi,
bo byli jak owce nie mające pasterza" - otóż to, owa miłość
(litość) obudziła w nim taką myśl: "Dobrze, dotrę do
wszystkich miejscowości i osad, gdzie ludzie mnie oczekują,
dotrę przez was". Posłał ich po dwóch, i wracając wszyscy
rozentuzjazmowani mówią: "Mistrzu, to co Ty potrafisz czynić,
również my byliśmy w stanie uczynić". To znaczy, że w tej
osadzie, do której udali się dwaj uczniowie, postacią nowego
wydarzenia - właśnie postacią (figurą, obrazem) tego nowego
wydarzenia - byli ci dwaj uczniowie, których On wysłał. Duchy
były im poddane a oni czynili cuda i głosili jedną rzecz,
którą On powiedział: "Królestwo Boże jest blisko, Królestwo
Boże jest wśród was". A więc towarzystwo jest sposobem,
narzędziem, modalnością, odmianą życia społeczności ludzkiej,
którą On, Jezus, którą owo wydarzenie posłużyło się od
początków aż do teraz, którą posłużyło się, posługuje się i
będzie się posługiwało, żeby dotrzeć do mnie, do nas, do
każdego, aż do skończenia świata: "Będę z wami przez wszystkie
dni, aż do skończenia świata". Rzeczywiście Andrzej i Szymon
powiedzieli o tym, później, swoim towarzyszom rybakom, i tam
na plaży nie mówiło się o niczym innym, tylko o tym; i
wracając do domu, mówili o tym swoim żonom, potem wujkom i
dziadkom, i sprawa się rozprzestrzeniała. I dotarła potem do
tych, którzy żyli później, jak strumień: to wydarzenie
docierało zawsze jak strumień, który jako zewnętrzną
fizjonomię, jako zewnętrzną maskę, jako znak, który czynił go
w całości obecnym, posiadał pewne towarzystwo ludzi. I ten
strumień, podkreślam, poprzez wiele wieków, dotarł do mojej
matki, i od mojej matki dotarł do mnie - moja matka i ja - a
ode mnie do ciebie, drogi przyjacielu, do którego jako
pierwszego zdarzyło mi się odezwać w szkole: "Ależ Bóg stał
się człowiekiem". Słyszałeś o tym sto tysięcy razy, ale wtedy
to była prawda, uznałeś to.
(...)
Co znaczy, że trwanie Chrystusa w świecie zbiega się
(pokrywa się) z wiernością temu miejscu, towarzystwu, w
które nas wciągnął?
Ks. Giussani: Wierność wydarzeniu jest podyktowana przez
sposób, w jaki wydarzenie cię dosięga. Dosięga cię w tym
"miejscu", mówimy posługując się pojęciem ogólnym, w tym
towarzystwie; i stąd właśnie wierność temu towarzystwu pozwala
ci być wiernym względem wydarzenia. Jest bardzo prosta, bardzo
konkretna i prosta, jak mi się wydaje, metoda z jaką Pan
przyszedł na świat i ofiarował się temu, kto wskutek bólu
spowodowanego grzesznością albo wskutek sugestywności własnej
aspiracji do szczęścia, był człowiekiem poszukującym, jednym
słowem temu, kto - jeśli posłużyć się przykładem, który miał
zaszczyt być cytowany przez kardynała Jerome Hamera we wstępie
do pewnej książeczki - krzyczy w środku lasu, krzyczy ponieważ
zgubił drogę: chce żyć, ale nie zna drogi, by żyć. Wydarzenie
dosięga mnie poprzez ów strumień, o którym mówiłem wcześniej,
strumień towarzystwa, którego wyrazem stała się dla mnie moja
mama, który niespodziewanie rozwinął się dzięki wpływowi, jaki
wywarł na mnie jeden z moich profesorów w liceum, w
seminarium. Nazywał się Gaetano Corti. Od tamtego czasu
wybuchło: to znaczy zaczęło się naprawdę, ponieważ życie
zaczyna się naprawdę, kiedy stwarza, kiedy rodzi, kiedy się
komunikuje. Dlatego, wierność względem wydarzenia identyfikuje
się z wiernością wobec sposobu, w jaki wydarzenie cię dosięga,
dotyka cię i mówi ci: "Obudź się, jestem tu". Ten sposób
ukonstytuowany jest przez towarzystwo, w którym i z którym
odkryłeś wydarzenie. Dla mnie takim towarzystwem było
towarzystwo profesora Corti i niektórych moich kolegów. Razem,
w trójkę lub czwórkę, założyliśmy wtedy, w pierwszej klasie
liceum, Studium Christi, poruszeni ideą, że Słowo stało się
Ciałem; poruszeni, iż trochę bardziej odkryliśmy, co to może
mieć za znaczenie, poruszeni, iż po raz pierwszy w tak żywy
sposób odkryliśmy, że Słowo stało się Ciałem, zebraliśmy się
razem, i wydaliśmy mały miesięcznik, zatytułowany Christus.
Wtedy druga część, grupa intelektualistów naszej klasy,
założyła Studium diaboli, żeby przeciwstawić się naszemu
Studium Christi. A więc rektor, przyszły kardynał Giovanni
Colombo, po sześciu miesiącach wezwał mnie i powiedział mi:
"Słuchaj, robicie przepiękną rzecz, ale dzielicie klasę, a
więc będziecie musieli porzucić wasz zamiar, rozwiążcie się",
a ja powiedziałem, jak Garibaldi: "posłucham". Ale wydawało mi
się to niesprawiedliwe; zapewniłem o posłuszeństwie, ale to
było niesprawiedliwe; rzeczywiście wszyscy ci, którzy należeli
do Studium diaboli na końcu roku odeszli z seminarium.
Do mnie wydarzenie dotarło pod postacią tego towarzystwa,
które ukonkretniło się, w seminarium, z monsignor Enrico
Manfredini, który był jednym z naszej grupy, z monsignor
Giacomo Biffi, a potem z jednym, który już nie żyje: było nas
w sumie czterech czy pięciu. Ale potem, kiedy zostałem
księdzem - kiedy zacząłem nauczać religii w liceum Bercheta -
to towarzystwo czterech lub pięciu składało się po roku z
dwudziestu chłopców z Liceum Bercheta, którzy szli za mną; po
roku była ich najwyżej dwudziestka, potem zrobiła się z tego
setka. Przypominam sobie, że siedem lat później urządziliśmy
jakieś ogólne spotkanie, na którym był obecny kardynał
Pignoli. Było nas 107, a kardynał Pignoli powiedział: "Jednak
udało ci się coś stworzyć". 107! Co by powiedział dzisiaj...
I tak oto to indywiduum, które teraz stoi tam, które z tobą nie
miało nic wspólnego, nawet nie wiedziałeś, że istnieje,
właśnie to towarzystwo z tamtym i z innymi, których ma dookoła
siebie, właśnie to towarzystwo jest sposobem, w który dotyka
cię wydarzenie i mówi ci: "Zaufaj, idź, odpuszczone zostały ci
twoje grzechy, również ja cię nie potępiam, idź i nie grzesz
więcej". "Ile razy powinniśmy przebaczyć? Siedem razy?".
"Zawsze!" - ponieważ taki jest sens udzielonej odpowiedzi. Ale
"zawsze" jest słowem nieskończonym. I rzeczywiście to
nieskończoność jest tym, co posiadamy wewnątrz doświadczenia!
Jak pisała nasza przyjaciółka Lorna, która przebywa w
Brooklynie: "Obietnica dla której człowiek się urodził -
obietnica sprecyzowana przez Boga wobec Abrahama, złożona
Adamowi a sprecyzowana wobec Abrahama, ta, na którą nastawiona
była cała historia ludu izraelskiego - obietnica albo jest w
świecie albo jej nie ma", życie jest niczym, ponieważ nie ma
alternatywy. Obietnica albo jest w świecie albo jej nie ma.
Ale co oznacza Bóg Wcielony, co oznacza Jezus? To wydarzenie,
w którym obietnica wkracza w świat i "jest", przychodzi, stale
przychodzi, aż dociera do mnie, tak, że ja spotykam ją
(obietnicę) w moim doświadczeniu: "To, co widziały nasze oczy,
to co słyszeliśmy naszymi uszami, to czego dotykały nasze ręce
ze Słowa życia". Gdybyśmy każdego ranka pomyśleli, kiedy się
budzimy ze snu, że obudziliśmy się, żeby zobaczyć, usłyszeć,
dotknąć Słowa życia wewnątrz doświadczenia dnia! To właśnie
czyni wielkim naszego przyjaciela z Rwandy Christophera, jak
mieliśmy się okazję przekonać słuchając wczoraj wieczorem jego
świadectwa. Co czyni go wielkim, jeśli nie to?
(...)
Co ma z tym wspólnego słowo charyzmat? Czym jest słowo charyzmat, kim jest?
Ks. Giussani: Sposób w jaki dosięga mnie wydarzenie
determinuje oblicze mojego doń przylgnięcia, oblicze mojego
ja, które wkracza w wydarzenie. Ten sposób w jaki wydarzenie
mnie ogarnia, kształtując moją osobowość według pewnej
szczególnej fizjonomi rozumu, wrażliwości i afektywności,
według pewnej określonej łatwości albo trudności rozumienia i
kochania; ten sposób w jaki dosięga mnie wydarzenie,
kształtując według pewnej określonej fizjonomii moją
osobowość, to nazywa się charyzmat. Słyszeliśmy papieża -
przypominacie sobie, do księży, w 1985 - odwołującego się do
porównania z temperamentem, mówiącego, że Łaska działa w nas
poprzez temperament, poprzez mentalność, poprzez wiele
okoliczności życia. A więc po prostu, charyzmat jest sposobem,
w jaki dosięga mnie wydarzenie, określa mnie, że tak powiem,
kształtuje mnie w pewną osobowość, dzięki czemu wiara staje
się, pod pewnymi warunkami, bardziej zrozumiała, logiczna,
bardziej entuzjazmująca, bardziej bogata, a serce staje się
bardziej wolne, przylgnięcie bardziej chciane, ból staje się
prostszy i ostrzejszy, podjęcie czegoś na nowo staje się
bardziej natychmiastowe. W sumie, istnieje pewien sposób
ułatwiający przylgnięcie: to się nazywa charyzmat. I, jak już
powiedzieliśmy, aspektem dotykalnym charyzmatu, bo wydarzenie
ma swój aspekt dotykalny, jest towarzystwo poprzez które ono -
wydarzenie - mnie dosięga: forma owego towarzystwa jest formą
charyzmatu. A jeśli dosięgło cię przez to towarzystwo to nie
trzeba, żebyś szedł szukać innych, wprowadzasz obce,
skomplikowane zatroskanie, które zakłóca prostotę. Idź za:
jeśli jesteś ogarnięty tym charyzmatem, idź za! Im bardziej
jesteś wierny w kroczeniu za, tym bardziej łatwy,
przekonywujący, owocny, uczuciowo sugestywny, będzie więź z
Tajemnicą, która cię wzywa.
Dużą część tego dyskursu można by
streścić w ten sposób: charyzmat jest dany przez towarzystwo,
w którym spotkało się Chrystusa w sposób sugestywny i bardziej
jasny. Powiada kardynał Ratzinger: "Wiara jest posłuszeństwem
serca względem tej formy nauczania, której zostaliśmy
poddani". Towarzystwo jest formą nauczania, której zostaliśmy
poddani. Zostaliśmy poddani w tej mierze, w jakiej właśnie z
tego towarzystwa, z tej formy, zrodziło się w nas przekonanie,
w jakiej rozbłysła w nas większa jasność, w jakiej stało się
dla nas bardziej oczywiste zaproszenie, w jakiej jakby się
rozprzestrzeniło w nas miłosne przywiązanie. Dlatego, jeśli
weźmiecie pod uwagę wszystkie odpowiedzi jakich udzieliliśmy,
zauważycie, że wszystko zostaje tutaj uproszczone.
Wszystko zostaje uproszczone, ponieważ Bóg przyszedł na
świat nie po to, by skomplikować rzeczy, jak uczyniliby to
teologowie, ale po to, by je uprościć - komplikować potrafimy
wystarczająco sami. A towarzystwo jest jak mama i tata dla
dziecka, masz ją tu, odnajdujesz się wewnątrz: idź naprzód!
Idź naprzód starając się dobrze zrozumieć, całym otwartym
sercem. Wystarczy, nie musisz się zamartwiać czymś innym.
Dość ma dzień swoich trosk. Ale to co słyszycie, słyszycie
po to, byście mieli radość. "Wszystko to, co wam powiedziałem,
powiedziałem wam, aby moja radość była w was i żeby wasza
radość była pełna". Istotnie być może istotnym potwierdzeniem
prawdy, do której przylgnęliśmy, jest nieusuwalna radość
(pogoda) serca. Bo (pogoda) radość wydaje się być czymś
ludzkim, tymczasem nie sposób jej spotkać. Radości nie sposób
spotkać, chodzi o te głębiny duszy, z których czasem wytryska
przedsmak (antycypacja) wieczności, to znaczy szczęście
(gioia). Jeszcze bardziej jasnym staje się więc fakt, że
radość jest wydarzeniem dla ludzi niemożliwym: znajdźcie mi
choćby jedną osobę, która przepełniona byłaby radością,
ogarnięta radością, to niemożliwe, to cud cudów, to cud, który
zrodzić się może z życia wspólnoty przeżywanej. Ale radość
jest nieomal, że tak powiem, ostrożną (przezorną), powszednią
obecnością szczęścia (gioia). Nawet nasze zło nie jest w
stanie oderwać nas od tej radości, która dana jest przez fakt,
przez świadomość, bycia w ramionach Chrystusa.
(...)
Chciałbym lepiej zrozumieć charakter wydarzeniowy szkoły
wspólnoty. Na czym polega metoda szkoły wspólnoty, która
pozwala zachować tego rodzaju charakter, charakter
wydarzeniowy?
Padres: Jest to egzemplifikacja tego, co powiedzieliśmy
również - jeśli tak mogę powiedzieć - w innych dzisiejszych
odpowiedziach. Nie istnieje żaden wymiar chrześcijaństwa,
który posiadałby inną logikę. Szkoła wspólnoty jest wyrazem
(ekspresją) - tak jak to się dzieje w tej chwili - tego, co
się wydarza, jest to żywy fakt, który zdarza się tu i teraz,
ponieważ szkoła wspólnoty jest jakby utożsamieniem się,
identyfikowaniem się, pogłębieniem zbieżności (łączności) z
tym, co właśnie teraz nam się wydarza. Tak jak wówczas, kiedy
siedzieli tam Jan i Andrzej, a potem Szymon, gdy przyszedł,
kiedy patrzyli i słuchali Jezusa, który mówił w taki sposób,
że jasnym stawała się treść całego życia: ta rzecz była tam
obecna, zdarzała się w tej samej chwili. Szkoła wspólnoty
posiada tę naturę. W naturze szkoły wspólnoty leży
komunikowanie się, ujawnianie się, przedstawianie się całej
prawdy, która nam została dana, która wydarza się przede
wszystkim w tym momencie.
Ks. Giussani: Kluczem jest słowo utożsamienie się
(immedesimarsi). Wydarzenie, które jest zawsze obecne, poprzez
szkołę wspólnoty znajduje nas bardziej utożsamionymi z sobą.
Szkoła wspólnoty pomaga nam lepiej zrozumieć wydarzenie, a
pozwalając lepiej je rozumieć, zapala bardziej serce do
przylgnięcia, czyni bardziej czułą naszą odpowiedź na wielką
Obecność. Stąd uwaga obudzona przez postawione pytanie miała
na celu uniknięcie, zachęcała nas do uniknięcia, jakiejkolwiek
redukcji szkoły wspólnoty do dzieła czysto intelektualnego
albo czysto dialektycznego. ponieważ jest ona przeciwnie
poznaniem czegoś obecnego, czegoś przeznaczonego do tego, by
być przedmiotem własnym miłości naszego serca, tak żeby w
każdej rzeczy i ponad każdą rzeczą owa Obecność była bardziej
możliwa do kochania. To są tematy, które powinny rządzić
waszymi rekolekcjami i dniami skupienia w ciągu roku. To
właśnie poprzez szkołę wspólnoty uczymy się, że jesteśmy
prowadzeni za rękę, manu ducti, wewnątrz tajemnicy Chrystusa,
który podtrzymuje każdą rzecz i w którym wszystko ma
istnienie. To poprzez szkołę wspólnoty człowiek uczy się
patrzeć na twarz dziewczyny, którą kocha, patrzeć i myśleć o
tej twarzy w sposób głębszy, ciągle głębszy, aż do samego
źródła, ponieważ u źródła tej twarzy jest... To jest właśnie
to co często mówię komuś, kto zwierza mi się ze swej pierwszej
miłości, z pierwszego kwilenia (odruchu) miłości. "Słuchaj -
mówię mu - kto uczynił tę dziewczynę? Z czego jest zrobiona? Z
papieru? Z aluminium? Z czego jest zrobiona? Jest zrobiona z
Chrystusa, w nim wszystko ma istnienie. Kto pozwolił ci ją
spotkać? Pan czasu, Chrystus. Kto nie pozwoli, żebyś ją
stracił, kto ci ją daje na zawsze - na zawsze? Wiekuisty,
Chrystus. A więc im bardziej szczerze kochasz swą dziewczynę,
bardziej wzruszającym staje się Chrystus".
Czasem ktoś rozumie
- bo właśnie jest tak - zwłaszcza kiedy dorośnie: i inny jest
sposób, w jaki patrzy na swoją kobietę, matkę swoich dzieci;
inny jest sposób, w jaki myśli o swoim domu - do którego wraca
zmęczony całodzienną pracą - i przewiduje zmartwienia i trudy,
jakie przyjdzie mu znosić, i przygotowuje się do miłowania
rzeczywistości taką, jaką jest.
Szkoła wspólnoty powinna
ubogacać (czynić bogatą) autonomię z jaką my przyśpieszamy
dojrzewanie samych, a my powodujemy dojrzewanie nas samych,
kiedy bardziej staramy się zrozumieć relację jaka zachodzi
między nami a wielką obecnością Chrystusa. Pomyślmy, bo jest
to jeden z fragmentów, które najbardziej uderzają, i który
często cytowaliśmy, o Chrystusie i Zacheuszu. Ostatnią rzeczą,
której ten człowiek mógł się spodziewać, było, że Chrystus się
zatrzyma i powie: "Zacheuszu!" Zawołał go po imieniu,
"Zacheuszu", on był szefem mafii z Jerycha, wszyscy go
przeklinali, kradł bez litości. "Zacheuszu!", i takim
głosem... pomyślcie jak ześlizgnął się z drzewa, i poleciał do
swojego domu (trzeba by tu powtórzyć to, co powiedzieliśmy o
żonie Andrzeja).
Szkoła wspólnoty opisuje ci fakt, i opisuje
zaszłą przemianę, a to uzmysławia w jaki sposób powinna zajść
przemiana w nas, sprawia, że pragniemy, by w nas zaszła
przemiana: każe nam się modlić. Dlatego nie sposób
przeprowadzać szkołę wspólnoty bez modlitwy - nie da rozumieć
bez modlitwy, rozumiemy modląc się, modlimy się bo rozumiemy.
A potem nie sposób, żeby czytać i rozumieć szkołę wspólnoty
nie przewidując nie planując przemiany siebie: plan, który
bardzo pokornym znakiem, ze względu na wszystkie poczynione
już doświadczenia własnej słabości, "nadziei wbrew nadziei",
żeby posłużyć się słowami świętego Pawła. Mamy nadzieję!
Dlatego człowiek, który serio przeżywa szkołę wspólnoty jest
jak ktoś, kto wędruje prosto przed siebie ze wzrokiem
utkwionym w przeznaczenie, upada i powstaje, i nic nie może go
zatrzymać.
Szkoła wspólnoty jest aktem życia, w przeciwnym
razie nie jest szkołą wspólnoty, aktem, który w słowniku
chrześcijańskim mógłby się zwać "medytacja". Medytacja jednak
jest poznaniem głębszym, nie jest jakimś nieokreślonym stanem
opuszczenia duszy. Pod koniec szkoły wspólnoty człowiek
potrafi zdać sobie bardziej sprawę z tego, co czyni, potrafi
bardziej uzasadnić to, co czyni przed innymi. I patrzy na
tych, z którymi uczestniczy w szkole wspólnoty,
urzeczywistniając to, co mówi św. Paweł: "Uważajcie innych za
lepszych od siebie, miejcie wobec nich więcej szacunku niż
wobec siebie". Patrzy na nich i mówi: "Kochają się i to przez
nich zdarza się to, co się wydarzyło, a więc zdarza się moje
stawanie się mną samym, to że mogę kroczyć naprzód: to jest
droga, kocham swoją drogę. Idę do szkoły i kocham moją drogę,
idę do pracy i kocham moją drogę, wracam do domu, gdzie mama i
tata ciągle się kłócą i kocham moją drogę, jestem chory i
kocham moją drogę". Istnieje pewne słowo, które uzmysławia
wszystko, które streszcza cały owoc i wartość szkoły wspólnoty
rzeczywiście przeprowadzonej: tym słowem jest ofiara. Co
znaczy ofiarować? Co znaczy: "Panie, ofiaruję Ci"? Mam
pragnienie, piję: nie jest wtedy rzeczą bezpodstawną,
śmieszną, myśl: "Panie, ofiaruję Ci!". Oznacza to dwie rzeczy.
Po pierwsze: uznaję, że konsystencją aktu, czynu, który
urzeczywistniam, konsystencją więzi jaką przeżywam - ponieważ
akt jest relacją (więzią) - jesteś Ty, jest Ktoś Inny;
konsystencją relacji pomiędzy mną a twarzą kogoś, kogo kocham
jest Ktoś Inny. I dlatego - po drugie - proszę tego Kogoś
Innego, żeby ukazał się w moim geście, żeby zamanifestował się
w mojej więzi, to znaczy żeby przemienił tę więź, żeby uczynił
ją bardziej prawdziwą, dobrą, świetlistą, jasną, bardziej
definitywną, bardziej pozostającą w służbie przeznaczenia,
bardziej świętą: świętość na tym polega.
Na temat świętości
napisaliśmy rozdział podczas jednej z naszych szkół wspólnoty.
Jest to rozdział, który zrodził się na jednej ze szkół
wspólnoty i znajdziecie go w książce, której tytułu nie
pamiętam, ale również w książce, którą chciałbym, żebyście
wszyscy przeczytali, ponieważ jest przepiękna: Święci,
Martindalego; otóż to, wprowadzenie do "Czym jest świętość"
jest opracowaniem jednej ze szkół wspólnoty. Człowiek, który
spotyka się przez godzinę z przyjaciółmi i odkrywa te rzeczy,
które mu zostają powiedziane zapala się (egzaltuje się), w
etymologicznym znaczeniu tego słowa! Ponieważ bycie
egzaltowanym oznacza, że człowiek wznosi się na całą długość
swej relacji do nieba, rozprzestrzenia się na całą szerokość
swojego miłosnego uścisku z rzeczywistością. Istnieje korzyść
z mówienia tych rzeczy, bo to nie jest poezja; albo lepiej: to
jest poezja, co więcej, życie staje się poezją, ale nie są to
próżne wyobrażenia. Istnieje pewna korzyść powiedziałem: bo
alternatywą tej poezji jest nicość, a jeśli istnieje jakieś
oszustwo, to jest nim twierdzenie że nicość jest czymś, co
istnieje; jest rzeczą oczywistą, że rzeczy istnieją, dlatego
twierdzenie, że wszystko zmierza do nicości jest oszustwem,
najwyższego rzędu oszustwem, szatanem, szatanem myśli i serca.
Ale jeśli rzeczy nie zmierzają do nicości, to trzeba
postępować jak należy, dobrze iść drogą, a, żeby dobrze iść,
trzeba muzyki - ne impedias musicam mówi Pismo w innym
kontekście i w innym sensie, ale tak czy owak ma rację.
Natomiast pojęcie poezja jest trafne, w sensie dosłownym,
ponieważ "poesia" pochodzi od greckiego poieo, co oznacza
stwarzać, czynić, kształtować, czynić kształtując: stwarza się
własne życie i nic nie jest zbyteczne, nic nie ucieka, nic nie
jest nieważne, i nawet nasze zło staje się dobrem. Medytacja
tego w szkole wspólnoty prowadzi do większego uczucia -
przynajmniej według mnie, cała nasza Szkoła wspólnoty budzi w
nas większe uczucie na ten temat -; i nie posiadamy żadnej
innej literatury, w której moglibyśmy czytać o tych sprawach:
miłosierdzie, Byt jako miłosierdzie, jak tłumaczył Papież w
swojej encyklice. Co znaczy miłosierdzie? Że w pewnej
rzeczywistości wynosi się na wierzch, potwierdza się aspekt
bytu, dobra, podczas gdy zanika, upada aspekt zły. Syn
marnotrawny roztrwonił wszystko, na wszystkie możliwe sposoby,
ale jest synem: podnosi się, wynosi się na wierzch, walor
synostwa a reszta jakby przepada, znika, nie istnieje więcej:
to jest syn, koniec kropka (basta). A miłosierdzie ma w
historii swe imię: Jezus Chrystus, do tego stopnia wydarzenie
jest konkretne, precyzyjne. Ma swoje imię! Szkoła wspólnoty
jest rzeczywiście stałym odkrywaniem. Kto czyni ją choć trochę
serio może przysiąc, że tak jest, to znaczy może potwierdzić,
to co mówię.
tłum. ks. Joachim Waloszek
|