"Nie sposób, żeby ktoś, kto doświadczył Obecności Chrystusa,
kto został przez nią dotknięty, nie usychał z pragnienia,
aby inni Go również uznali" - "Spróbujmy uwypuklić 'zewnętrzny'
kontekst, w którym zmuszeni jesteśmy dawać świadectwo". Notatki
z rozmowy ks. Luigi Giussaniego ze studentami, 22 marca 1992
|
Chciałbym w tej rozmowie spróbować wskazać w sposób zwięzły
podstawowe czynniki kontekstu (sytuacji), w którym się
znajdujemy, w którym usytuowane jest nasze towarzystwo, w którym
zatem każdy z nas musi żyć, pogłębiać i kontynuować spotkanie z
towarzystwem. To w tym właśnie kontekście zostaliśmy wezwani do
wierności wobec prośby Chrystusa - a więc jesteśmy nastawieni na
spełnienie przeczucia prawdy, obudzonego w nas przez spotkanie z
Jego Obecnością - i do działania, żeby również inni Go poznali
i uznali. W rzeczywistości bowiem nie sposób, żeby ktoś kto
doświadczył Obecności Chrystusa, kto został przez nią dotknięty,
nie usychał z pragnienia, aby inni Go również uznali. Najwyższym
wyrazem miłości do człowieka, który znalazł się obok nas w danych
okolicznościach, jest pragnienie, aby jego udziałem stało się to,
co zostało dane nam. W owym usychaniu z tęsknoty, aby Chrystus
został uznany, obalona zostaje wszelka obcość: drugi człowiek
przestaje być kimś obcym.
Spróbujmy zatem uwypuklić ten "zewnętrzny" kontekst, w
którym zmuszeni jesteśmy dawać świadectwo, zwracając uwagę także
na żar "wewnętrzny", który on wytwarza.
Przede wszystkim kontekst, w jakim się znajdujemy, jawi
się jako totalna antyteza tego, czym próbujemy żyć; jest w stanie
wojny z rzeczywistością, którą jesteśmy. W tym względzie interesująca
jest lektura artykułu z Osservatore Romano, z 9 marca 1992
"Nie wobec krucjaty przeciwko katolickiej kulturze":
"Dyskryminacja wkładu religijnego jest pokusą ciągle
powracającą... Tyle ludzi kultury, tylu mistrzów stara się aż
nadto, teraz, kiedy runął komunizm, aby obsadzić załogą fortecę
wzniesioną przeciwko nowym barbarzyńcom, którymi są, jak się
potem okazuje, ludzie wierzący... Od czasów zjednoczenia Włoch
nie opiewano tak trudności w przyjęciu faktu religijnego, jako
naturalnego i istotnego elementu współżycia społecznego, podobnie
jak grupa etniczna, język, kultura, historia. Wierzący stale
stawiani są na rozdrożu: albo zaakceptują, że staną się
narzędziem bardziej rozległego porządku społeczno-politycznego,
albo zostaną odsunięci na margines i, jeśli się da, skreśleni.
W każdym razie, to, co gdzie indziej jest jednym z bogactw
wspólnoty narodowej, tu musi ograniczyć się do sprawy prywatnej,
intymnej, nieomal wstydliwej".
Kierkegaard, w swoim Pamiętniku, wydaje się antycypować
radykalną diagnozę tej sytuacji: "Pytam się: jak my dzisiaj się
odnosimy, jak odnosi się dzisiaj rodzaj ludzki do całej tej
koncepcji życia, która zawarta jest w Nowym Testamencie? Czyż nie
pojawiła się w tym punkcie, radykalna zmiana jakościowa, jeśli
chodzi o to, co dotyczy ludzkości i bycia człowiekiem? ... Na
czym polega zatem owa zmiana? Na tym, że byt-sam-w sobie-i-dla-siebie,
Absolut, całkowicie zniknął z życia a jego miejsce zajął
"rozum" (rozsądek)". Byt-sam-w sobie-i-dla-siebie, Absolut,
Tajemnica, od której wszystko pochodzi, całkowicie zniknęła z
życia. To jest dokładnie antyteza tego co zwiastujemy: Absolut
wkroczył w życie, Emmanuel, Bóg z nami. To właśnie jest serce
naszego orędzia: Słowo stało się ciałem, Tajemnica stała się
widzialną w historii obecnością: człowiekiem, Jezusem Chrystusem,
który pozostaje widzialnie obecny w historii, jako nowy lud, o
twarzy, w postaci towarzystwa tych, których On wybiera,
uprzystępniając się poprzez okoliczności spotkania. Tymczasem
cała współczesna filozofia mówi o Bogu w nas, o Bogu we mnie. I
podobnie teologowie i egzegeci chętnie mówią dziś o Bogu w nas,
tłumacząc Ewangelię wyłącznie w tych terminach. Ponieważ "Bóg w
nas", Bóg we mnie", może oznaczać gloryfikację podmiotu,
afirmację mojego "ja". Ponieważ jednak w aspekcie socjologicznym
moje "ja" jest niestałe (inconsistente), słabe, redukcja
obecności Boga do wewnętrznego "ja" pokrywa się, patrząc
realniej, z celebracją gloryfikacji Władzy.
"Absolut - kontynuuje tekst Kierkegaarda - nie rozpłynął się
bez śladu lecz stał się dla ludzi śmieszny, stał się kosmiczną
przesadą, czymś ala don Kichot, czymś z czego by się śmiano,
gdyby go można było zobaczyć, ale nie można, ponieważ zniknął z
życia. Absolut i rozum wzajemnie się wykluczają: tam gdzie jest
jedno nie ma drugiego. Skoro rozum całkowicie zdominował wszystko
i wszystkich, byt-sam-w-sobie-i-dla-siebie całkowicie zniknął".
"I w tym mniej więcej punkcie - ciągnie dalej Kierkegaard -
aktualnie się znajdujemy. Wszędzie dookoła rozum. Zamiast
bezwarunkowego zakochania, małżeństwo z rozsądku. Zamiast
bezwarunkowego posłuszeństwa, posłuszeństwo wymuszone rozumowaniem.
Zamiast Wiary, wiedza w oparciu o racje. Zamiast zaufania,
gwarancje. Zamiast ryzyka, prawdopodobieństwo, roztropna
kalkulacja. Zamiast akcji, zwykłe rzeczy, które się zdarzają.
Zamiast Jednostki klika. Zamiast osobowości, bezosobowa
obiektywność".
Tak więc pierwsza obserwacja, jaką poczyniliśmy jest
następująca: żyjemy w epoce w której serce naszego orędzia -
zwiastowanie, że Tajemnica stała się obecnością, że Absolut
wkroczył w historię; zwiastowanie, będące wyczerpującą
odpowiedzią na pytania ludzkiego "serca" - zniknęło z życia. Jak
to zostało pokazane w Zmyśle religijnym (Il senso religioso,
Luigi Giussani, Jaca Book, Milano 1985), nie tylko treść tego
orędzia nie sprzeciwia się rozumowi, lecz sam rozum nie jest sobą
jeśli tego orędzia nie potwierdzi, nie zaafirmuje (affermare),
ponieważ rozum jest wymogiem nieskończoności i z konieczności
potwierdzeniem jej istnienia, rozum osiąga swój punkt
kulminacyjny w pragnieniu i przeczuciu, że ta nieskończoność
objawi się (jak to opisuje np. znany obraz platoński drugiej
żeglugi). Odnośnie tego Pascal zauważa: "Ostatnim krokiem rozumu
jest uznanie, że istnieje mnóstwo spraw, które przekraczają jego
siły". Ostatnim krokiem rozumu, przeżywanego w jego autentycznym,
pierwotnym dynamiźmie, jest postrzeżenie tajemnicy, uznanie
istnienia tajemnicy. "Jeśli rozum nie osiąga takiego poznania",
konkluduje Pascal, "jest wyłącznie słabością". Nie może więc
niczego tworzyć, rodzić i przemieniać, może jedynie być uległy:
ulegać jak ulega słabeusz.
Z jednej strony mamy więc negację: według słów Kierkegaarda:
z życia całkowicie zniknęła afirmacja tajemnicy jako obecności.
To, że tajemnica zniknęła z życia, de facto oznacza, że zniknęła
jako obecność, czyli, że na powrót zanegowano Chrystusa. Z
drugiej strony, zakłada to, że w życiu rozum niewiele ma do
powiedzenia (una vita di raggione debole), jest słaby, wybitnie
uległy, jak ziemia nie będąca niczyją własnością, którą bez trudu
przywłaszcza sobie władza. Trzeba stale mieć przed oczyma relację
pomiędzy negacją Chrystusa a słabością rozumu. Zniknięcie
Absolutu z życia, totalne zapomnienie o Emmanuelu, Bogu z nami,
zakłada istnienie osłabionego rozumu, to znaczy wybitnie uległego
"ja". Stąd dzisiaj nie stawia się już oporu przemocy, przemocy
propagandy, jak i wszystkim innym jej formom. Tak jakby nie
istniał już więcej rozum, a więc i podmiot, "ja" które mogło by
postrzegać, czy opinie i propozycje rozumu są właściwe. W
dzisiejszym świecie, tak opróżnionym z Obecności, człowiek jest
sam (kierkegaardiańska klika nie jest niczym innym jak tylko
maską owej gorzkiej samotności), i stąd łatwo nad nim zapanować,
jest kruchy jak dziecko: łup kogokolwiek, kto pierwszy go schwyci,
niezdolny do pielęgnowania i praktykowania krytycznego
spojrzenia, więzień tego, kto w jakiś sposób jest mocniejszy od
niego.
Sytuacja w której żyjemy, negacji Obecności i absolutnej
słabości ludzkiego "ja", rezygnacji z rozumu, pozostawia jednak
w człowieku obiektywnie nietkniętą przygnębiającą (melancholijną)
niejasność doświadczenia (l`ambiguità malinconica
dell`esperienza), która "przeżywana" jest proporcjonalnie do
jakiejś pierwotnej godności, do jakiegoś ludzkiego szacunku w
stosunku do samych siebie i w stosunku do innych, która jeszcze
jest zdrowa - a dzieje się tak u większości ludzi, którzy w jakiś
sposób reflektują. Pisze o tym stosując dramatyczne akcenty
Adorno: "Jakiś głos mówi nam, gdy mamy nadzieję na zbawienie, że
nasza nadzieja jest próżna, a jednak tylko ona, bezsilna
nadzieja, pozwala nam chociażby tylko oddychać. Wszelka
kontemplacja i spekulacja filozoficzna nie jest w stanie robić
nic innego, tylko cierpliwie powielać, w ciągle nowych obrazach
i szkicach, tę niejasność przygnębienia (melancholii). Prawda
jest nierozdzielnie związana z iluzją, że któregoś dnia z obrazów
i symboli zjawisk (pozorów) będzie mógł wyłonić się, mimo
wszystko, wolny od jakichkolwiek śladów pozorności, obraz
zbawienia". Człowiek niestrudzenie oczekuje, aby z pozorów rzeczy
wyłonił się, mimo wszystko, wewnątrz pozorności, poza nią, obraz
zbawienia, niezależnie od tego jak je pojmuje i formułuje.
Ostatecznym warunkiem doświadczonego rozumu, żywego serca, ralnej
czci (pietà, miłości) ludzkiej, jest oczekiwanie na zbawienie
albo - żeby posłużyć się terminami chrześcijańskimi - oczekiwanie
Chrystusa. Oczekiwanie zbawienia jest nieuniknione - zbawienia
od słabości, zbawienia od kłamstwa w które popada rozum, itd.
Stąd też stanowisko Kafki wyznacza kres ludzkiej godności: "Nawet
jeśli zbawienie nie przychodzi, chcę być go godnym w każdym momencie".
Owo zbawienie winno przyjść z zewnątrz (dal di fuori),
nie może zrodzić się z nas, nie może być wymyślone ani przez
jednostkę, ani przez zespół ludzi: ono przytrafia się jako łaska,
wydarza się. Zostawmy na chwilę tę myśl i zwróćmy uwagę na zdanie
św. Augustyna: "Jeśli zabraknie Łaski, prawo obecne jest w jednym
tylko celu, aby uznać nas za winnych i zabić". Porządek
zaprowadzony przez ludzi jest po to, aby czynić ludzi winnymi i
zabijać. Dlatego współczesny człowiek jest niespokojny, pod
każdym względem - chyba, że nie myśli - jest prześladowany przez
przemoc i widmo strachu. Tak więc, jedynie coś innego, co
przyjdzie - z zewnątrz - i wejdzie w życie, może przeszkodzić,
żeby nasze więzi nie były źródłem winy i przemocy.
Jeśli to Inne przychodzi z zewnątrz - winno przyjść z
zewnątrz - to potrzebne jest "ja", które go rozpozna i przyjmie:
"Przyszedł do swoich a swoi Go nie poznali, i swoi Go nie
przyjęli": oto ewangelijna definicja całego historycznego
rynsztunku w obliczu Chrystusa.
Jak zauważa znowu Kierkegaard, w innym fragmencie swoich
Pamiętników, w epoce, w której żyjemy "wszelka komunikacja prawdy
stała się abstrakcją". Zdrętwiały i zamknięty na całość rzeczywistości
rozum - pojęty jako "miara" rzeczy - o którym
wspomnieliśmy wyżej, powoduje, że każda komunikacja prawdy jest
abstrakcją. "Nikt nie ma odwagi powiedzieć "ja". Ponieważ jednak
pierwszym absolutnym warunkiem jakiejkolwiek komunikacji prawdy
jest osobowość, wziąwszy pod uwagę, że "prawda" nie może zapewnić
sobie korzyści brzuchomówstwem, trzeba na nowo przywrócić
osobowość". Jedynie człowiek, którego rozum jest całkowicie
otwarty na całość rzeczywistości może, w obliczu tego, co się mu
jawi jako prawdziwe, mieć odwagę powiedzieć "ja". Wobec
rzeczywistości, która mówi: "Ja jestem drogą, prawdą, życiem",
nie można po prostu stać i przysłuchiwać się, wzruszać się i
łamać sobie głowę, trzeba zaangażować własne ja i przyjąć Ją.
Moja obecność ze względu na czyjąś obecność nazywa się przyjęcie,
gościnność, (accoglienza) moje ja jest obecne ze względu na
czyjąś obecność o ile okazuje gościnność. Gościnność, przyjęcie
jest fundamentalnym rynsztunkiem żywego "ja" (może wyjść mi
naprzeciw góra złota, lecz jeśli jej nie przyjmę, nie będzie
moja, nie skorzystam z niej, będzie bezużyteczna). "Bóg chce
naszych "ja", ponieważ chce być kochany" (Kierkegaard): Bóg chce
naszych ja, ponieważ chce być poznany i przyjęty.
W obliczu zagubienia człowieka w kontekście społecznym, w
jakim żyjemy, przychodzi Bóg, przyszedł i przychodzi - przyszedł
i dlatego przychodzi - jest obecny: to właśnie jest Łaska. Lecz
łaska tej obecności potrzebuje mojego ja, ponieważ chce być
kochana. Poza obszarem przyjęcia Jego obecności możliwe jest
tylko życie występne i kierujące się przemocą. "Tym, co pobudza
do komunikowania jest podziw. Punktem wyjścia (startu) jest
natomiast decyzja". Ja, które przyjmuje realizuje się poprzez
decyzję. "Aby mieć wiarę potrzeba przede wszystkim istnienia,
egzystencjalnej determinacji"; w ten sposób rozwija Kierkegaard
swoją koncepcję decyzji.
W związku z tym chciałbym zacytować dwa fragmenty poetyckie,
które dobrze reflektują myśl Kierkegaarda.
"Tym, czego potrzeba jest człowiek,
nie potrzeba mądrości,
tym, czego potrzeba jest człowiek
w duchu i w prawdzie; nie kraj, nie rzeczy,
tym, czego potrzeba jest człowiek,
pewny krok i bardzo solidna
ręka którą kładzie, którą wszyscy
mogą chwycić i kroczyć
wolni, i zbawić się".
To właśnie jest charakterystyka "ja", które odpowiada na łaskę.
Ale oto drugi fragment poetycki, mniej wyrazisty, ale w pewnym
sensie piękniejszy.
"Moje serce jest słabe dzisiejszego wieczoru,
jak słońce które powoli osiada
na dachach, i głębokie są moje grzechy
Ach! człowiek jak zwykle zachodzi,
Jak zwykle, podczas gdy on zachodzi,
pozostaje niewymowny horyzont
i bezkresne, dla kogokolwiek, przeznaczenie,
bezkresnego istnienia: to co pozostawiamy za plecami
wlecze się ku ciemnościom,
to, co nas oczekuje jest niepojęte
łącznie z momentem, który mija.
Jestem, otom ja! ja jestem,
jedynie w tej lichej godzinie,
tym co decyduje: jestem
linią, która dzieli
przeszłość od przyszłości.
Wieczną chwilą bytu,
która cię ustanawia w jednym mgnieniu oka,
ty jesteś moją łaską, zdecyduj".
Decyzja jest mgnieniem oka, dzielącym i przezwyciężającym również
przeszłość i przyszłość, które implikuje chwila obecna; stąd
wydaje się być samotnością, tymczasem jest jej radykalnym
zaprzeczeniem: to relacja ja-"Ty", jest stawaniem się łaski
obecnej dla mnie od wieków.
Istnieją dwa niebezpieczeństwa zagrażające osobowości,
która musi decydować. Pierwszym jest wątpienie (dubiezza,
niepewność, wahanie): systematyczne wątpienie jest jakby symbolem
naszych czasów. Pójdźmy znowu za słowami Kierkegaarda: "Arystoteles
mówi, że filozofia zaczyna się od podziwu a nie jak
w naszych czasach od wątpienia. Lecz świat musi znowu zrozumieć,
że nie opłaca się zaczynać od negacji, a powodem, że aż dotąd ta
metoda się udawała, jest to, iż nigdy całkowicie nie polegano na
negacji". Powodem, iż świat w tym czasie, kiedy konsekrowano
wątpienie jako początek relacji z rzeczywistością, kroczył
naprzód, jest to, że świat nigdy nie zastosował się do swego
prawa, w przeciwnym razie nie byłoby odkryć, twórczości, postępu.
"W ten sposób - kontynuuje Kierkegaard - nigdy na serio nie
realizowano tego, co postanowiono. Ich wątpienie jest
kokieterią". Ich wątpienie jest wystawianiem się na pokaz, jest
pozbawione racji, nie ma nic wspólnego z pierwszymi krokami
rozumu, ponieważ rozum jako świadomość tego co realne zaczyna,
startuje - i nie może inaczej - od pozytywu: wprowadzenie wątpienia
jest kokieterią.
Drugim zastrzeżeniem wobec decyzji "ja" jest małostkowość
(meschinità), tchórzostwo (vigliaccheria). Napiętnuje je pewne
zdanie Nietzschego, które z typową nienawiścią mówi o
chrześcijanach: "Chrześcijanie są skromni, umiarkowani nawet w
cnotach, ponieważ chcą swoich wygód" Przeczytajmy więc pewien
fragment z pism "Ojców pustyni", który kreśli obraz ludzi
namiętnie oddających się małostkowej i tchórzliwej wygodzie:
"Wolni od praw cielesnych, sądzą, iż nie potrzebują oni ani mąk
abstynencji, ani skruchy serca: ta pewność męczy ich, i nigdy nie
widzimy ich, angażujących się na serio w poszukiwanie czy
posiadanie doskonałości serca, albo choćby w oczyszczanie się z
wad ducha. Taki stan, który różni się od stanu cielesnego, jest
stanem zwierzęcym; ponieważ jest przejściem od zimna do przyjemnego
(rozklejającego) ciepła (tepore), a to ostatnie jest
gorsze od pierwszego, zgodnie ze słowami Pana".
Wątpienie i wygodnictwo są wrogami "ja", które otwiera się
na oścież, aby przyjąć obecność nieskończoności, która stała się
Ciałem, aby przyjąć Chrystusa. Gościnne przyjęcie (accoglienza)
ustala tożsamość całościowego porządku "ja" otwartego na to co
realne: postawić się jako "ja" naprzeciw rzeczywistości oznacza
przyjąć ją, objąć, przytulić; w przeciwnym wypadku nie robi się
nic innego, tylko eliminuje się ją (rzeczywistość, to co realne).
Powątpiewanie i wygoda praktykują zatem eliminację tego co
realne.
Odwaga, aby powiedzieć "ja" przychodzi w określonej
sytuacji, która zwie się spotkaniem. Jedynie w fenomenie
spotkania dana jest mojemu "ja" możliwość decydowania, stania się
zdolnym do uznania i przyjęcia prawdy - a prawdą jest obecność.
Dla każdego z nas wszystko zaczęło się od spotkania. Wiara rodzi
się jako łaska spotkania, które bezinteresownie zaskakuje. Kiedy
jest się poruszonym spotkaniem, życie się zmienia, nawet nie
trzeba specjalnie podnosić problemu zmiany życia. Spotkanie z
Chrystusem, jak mówi Ewangelia, obudziło chęć pójścia za Nim, nie
od razu wolę zmiany życia: zmiana życia, to w tamtej pierwszej
chwili była ostatnia myśl jaka mogła przyjść do głowy Janowi,
Szymonowi i Andrzejowi. Nawet jedna jota prawa nie zostanie
wyeliminowana, to nie jest jakieś dziwne obejście życia
moralnego, wręcz przeciwne, krocząc za napotkaną obecnością
człowiek uczy się moralnego życia, staje się ono możliwe. Gdyby
bowiem celem naszego rozważania była zmiana życia albo bardziej
moralne postępowanie, do czego nakłaniają nas przedstawiciele
"partii uczciwych", naszą uwagę nieuchronnie skupilibyśmy na
sobie zamiast na obecności, a to nie przyniosłoby zmiany.
"Opatrzność nie patrzy przyjaznym okiem na ową pretensjonalną
ckliwość, w imię której ktoś chce uprawiać zabawę w
samowychowanie, podczas gdy mamy tak wspaniałego wychowawcę jak
Nasz Pan... Lecz w powszechnej sytuacji człowieka, chodzenie do
szkoły, pragnienie chodzenia do szkoły, oznacza udanie się do
tego miejsca gdzie jest Mistrz" (Kierkegaard). Właśnie w
spotkaniu spotykamy "Mistrza".
Treścią spotkania jest "Ten dla którego się żyje".
Niezależnie od tego jak bardzo jesteśmy rozproszeni, spotkanie,
które stało się naszym udziałem, towarzystwo, będące jego
kontynuacją, jest znakiem rzeczywistości większej, od wszelkich
naszych wyobrażeń, to znaczy znakiem Boga, który stał się
obecnością: pomiędzy nami obowiązuje "Ten, dla którego się żyje".
Jako największe niebezpieczeństwo pozostaje więc to, które
odzwierciedlają następujące słowa Kierkegaarda: "... W tej
sytuacji zapomniano o "pointe" chrześcijaństwa, o skandalu; a
wobec tego ubóstwia się dobrobyt i "miernota serca"". Naszym
nieprzyjacielem jest miernota serca. Miernota serca rządzi nami
w takiej mierze w jakiej nasze towarzystwo nie staje się miejscem
pamięci o "Tym, dla którego się żyje".
tłum. ks. Joachim Waloszek
|