"Oto pokolenie, które Cię szuka, szuka Twego oblicza, Boże Izraela": to
powinna być definicja naszego towarzystwa. "Boże, mój Boże, szukam Ciebie i
pragnie Ciebie moja dusza. Ciało moje tęskni za Tobą, jak zeschła ziemia łaknąca
wody" (Ps 62). Problem każdego z nas polega na tym, czy te słowa odpowiadają
prawdzie naszego życia. Skąd się bierze cień, który natychmiast na nie pada? Nie jest
to przede wszystkim problem niewiedzy lecz wolności. "Ciało moje tęskni za Tobą":
w cienkiej nici prawdy albo szczerości owego pragnienia mieści się istota krótkiego
ostrza naszej wolności, gdzie w grę wchodzi cała nasza osoba. Tym, o co
rzeczywiście chodzi w przypadku wolności, jest odblask Tajemnicy Boga w naszej
osobie. Ponieważ, chociaż zamysł Boga spełnia się niezawodnie, to jednak szczęście
nie może stać się moim udziałem, jeśli go nie chcę. Później powrócimy do znaczenia
tych uwag.
Począwszy od Ekip 1976, które nosiły znamienny tytuł Od utopii do obecności
(zwracano wtedy uwagę na potrzebę przejścia od polegania na projekcie, reaktywnym
i zdominowanym przez klimat ideologiczny tworzony przez innych, do przeżywania
oryginalnej obecności), przebyliśmy drogę, która przynagla nas teraz do podważenia
i usunięcia również słowa "obecność". Ponieważ wszystko to, co uczyniliśmy w tych
latach na uniwersytetach, cała nasza ekspresja obecności, czerpie swą ostateczną
konsystencję z osoby. Obecność bierze się z osoby, jedynie i wyłącznie z osoby; tu
chodzi o sprawę, która utożsamia się z moim ja. Tak że, jeśli posłużyć się
porównaniem, gdyby wszyscy zdradzili, gdyby wszyscy sobie poszli, ja, taki jaki
jestem, nieodpowiedni i niezdolny, "pozostanę" i wszystko zaczęłoby się ode mnie na
nowo.
Tym, co definiuje osobę, jako ołtarz i bohatera obecności, jest jasność
świadomości, która zwie się wiarą. Wiara oznacza pojmowanie rzeczywistości w jej
ostatecznej perspektywie: oznacza uznanie, rozpoznanie tego, dzięki czemu wszystko
istnieje, owej wielkiej Obecności, co umożliwia przekształcające posługiwanie się
rzeczami, dzięki któremu wszystko układa się w pokoju. Inteligencja naturalna nie jest
w stanie dosięgnąć ostatecznego horyzontu rzeczywistości. Tylko dzięki temu, że coś
się nam wydarzyło, nasza inteligencja jest go w stanie rozpoznać i dosięgnąć, tylko
dzięki temu nasza osoba jest obecnością. Musimy pamiętać, że wszystko to odnosi
się do każdego z nas, wskutek decydującego i największego wydarzenia, jakie nam
się przytrafiło.
1. "Wydarzenie realne w życiu człowieka"
L. Wittgenstein odnotował w swoich dziennikach to rewelacyjne spostrzeżenie:
"Chrześcijaństwo nie jest doktryną, nie jest też teorią na temat tego co było i co
będzie udziałem ludzkiej duszy, lecz jest opisem realnego wydarzenia w życiu
człowieka". Tym co definiuje fenomen chrześcijański jest wydarzenie Chrystusa, który
napotyka, ogarnia i przenika moje życie. Chrześcijaństwo jest wydarzeniem Chrystusa
jako osoby w mojej egzystencji. Dlatego św. Augustyn, przeciwstawiając się kulturze
dominującej, podnosił swego czasu oskarżenia: "To jest straszna i ukryta trucizna
waszego błędu, że sądzicie jakoby łaska Chrystusa polegała na przykładzie do
naśladowania, jaki pozostawił, a nie na darze Jego osoby". Wydarzeniem realnym jest
Chrystus, Słowo życia, które stało się Ciałem i puka do drzwi mojej egzystencji, jak
mówi pierwszy rozdział Ewangelii św. Jana.
To o czym mówimy zostało mocno podkreślone w rozdziale czwartym
pierwszego listu św. Jana: "Umiłowani, nie dowierzajcie każdemu duchowi, ale
badajcie duchy, czy są z Boga, gdyż wielu fałszywych proroków pojawiło się na
świecie. Po tym poznacie Ducha Bożego: każdy duch, który uznaje, że Jezus Chrystus
przyszedł w ciele, jest z Boga. Każdy zaś duch, który nie uznaje Jezusa, nie jest z
Boga; i to jest duch Antychrysta, który - jak słyszeliście -nadchodzi i już teraz
przebywa na świecie".
Chrześcijaństwo jest realnym wydarzeniem Chrystusa, Słowa Wcielonego, które
napotyka i ogarnia nasze życie. Poza uznaniem tego wydarzenia istnieje tylko
kłamstwo, antychrystus. A kłamstwo jest śmiertelnym i niszczącym manipulowaniem
tym, co ludzkie. Stąd św. Paweł, ze swoją zadziwiającą pasją, mówił: "Nie znam
nikogo poza Chrystusem i to Chrystusem ukrzyżowanym", co znaczy: nie znam
nikogo poza tym historycznym Chrystusem. Niezależnie od tego, jak bardzo możemy
się czuć zażenowani tym stwierdzeniem, zostaliśmy wezwani, aby się z nim
utożsamić, to znaczy aby uznać realne wydarzenie Jego obecności i powtarzać: "Nie
mamy nic innego tylko Chrystusa". Nie jest to jakaś przesada św. Pawła ale
najwyższa prawda jaką możemy wyrazić.
2. Chrzest, początek nowej osobowości
Postąpmy teraz krok naprzód, kierując się fragmentem św. Pawła: "Wszyscy
bowiem dzięki tej wierze jesteście synami Bożymi - w Chrystusie Jezusie. Bo wy
wszyscy, którzy zostaliście ochrzczeni w Chrystusie, przyoblekliście się w Chrystusa"
(Gal 3, 26-27). Spotkanie Chrystusa z moim życiem, wskutek którego Chrystus zaczął
być dla mnie wydarzeniem realnym; to wtargnięcie Chrystusa do mojego życia,
począwszy od którego wziął się On za mnie i podjął, jako vir pugnator, walkę, by
zawładnąć moją egzystencją, nazywa się chrztem. W hierarchii wartości i precedencji,
która rządzi naszą codziennością, nic nie jest nam tak obce jak chrzest. A jednak, w
ludzkim życiu nie istnieje nic, co byłoby bardziej decydujące od tego faktu, któremu
na imię chrzest. Jest to fakt do tego stopnia realny, że można go objąć w całej jego
zewnętrzności, że wyznaczony jest precyzyjną datą, że dotknął nas również w sposób
fizyczny, w ściśle określonym momencie. Tak jak każdy fakt, może wyglądać on
bardzo niepozornie. Również to, że Chrystus wędrował przez pola i przemawiał na
placu, mogło, na pierwszy rzut oka, wydać się rzeczą banalną. Ale wraz z tym
wtargnięciem, któremu na imię chrzest, zaczęło się we mnie coś nieodwołalnie
nowego, ponieważ kiedy wydarzenie realne przenika do wewnątrz jakiejś sytuacji,
zmienia ją, określa ją w nowy sposób. Ten, określony w czasie, początek może
również zostać pogrzebany pod grubym całunem ziemi albo złożony w grobie
zapomnienia i ignorancji, a jednak, to w nim znajduje oparcie i do niego z konieczności
musi nawiązywać, wszelki rozwój własnego losu.
Chrzest jest w świecie początkiem nowej osobowości albo "nowego
stworzenia". Wyrażenie "nowe stworzenie" jest w Nowym Testamencie jakby stale
powtarzającym się refrenem: na przykład w drugim liście do Koryntian, albo we
wzruszającym zakończeniu listu do Efezjan; ale o chrzcie, jako o początku "nowego
stworzenia" mówi również św. Jakub, a św. Piotr mówi o "wspólnocie krwi" z
Tajemnicą, z Bogiem.
Jeśli myślimy o ewidentnej hierarchii naturalnej bytów, wskutek której roślina
przewyższa kamień, zwierzę jest czymś więcej od rośliny, a człowiek jest punktem
kulminacyjnym tej hierarchii (jako świadomość potrzeby szczęścia, z której, razem z
całym światem, jest on utworzony), to chrzest stwarza byt większy od człowieka,
daje początek "nowemu stworzeniu". Nowe stworzenie oznacza nową świadomość,
zdolność do spojrzenia i pojmowania rzeczywistości, której inni nie są w stanie
osiągnąć, oznacza również nową afektywność, zdolność przylgnięcia do
rzeczywistości, poświęcenia się dla niej, poświęcenia się dla kogoś innego od siebie,
którego inni nawet nie są w stanie sobie wyobrazić. "Nowe stworzenie" ustala inny
rozum i inne serce w jedzeniu i piciu, na jawie i we śnie. Słowa prawa, które w
Starym Testamencie przywiązywano do ramienia albo żłobiono na odrzwiach domu,
dla "nowego stworzenia" stają się normalną świadomością, z którą przebyć trzeba
cały splot okoliczności.
W tym spotkaniu Chrystusa z człowiekiem, jakim jest chrzest, zostaliśmy
wybrani: "nie wyście mnie wybrali ale ja was wybrałem". Pan jak silny wojownik,
Dominus quasi vir pugnator, pochwycił nas, zechciał nas. Ale dlaczego? Dlaczego
wybrał Ciebie, dlaczego wybrał mnie? Żeby przez Ciebie, przeze mnie Jego
"porwanie" dosięgło innych ludzi, zakomunikowane zostało innym. To jest metoda,
której zdecydował się On użyć. Rozpoczął od łona piętnastoletniej dziewczyny
(wydarzenie przygotowane przez tysiąclecia historii całego jednego narodu): z tamtego
objęcia w posiadanie wyniknęło objęcie w posiadanie ciebie i mnie, to znaczy
zawiązały się więzi, ukonstytuował się przepływ ludzi wewnątrz wielkiej fali świata,
która dotarła aż do ciebie i do mnie. Gdyż w twoim i w moim życiu Chrystus stał się
wydarzeniem realnym.
"Nowe stworzenie", zrodzone ze chrztu, przeciwstawia się temu, co Chrystus
nazwał "światem" , o którym powiedział: "Ja za nimi proszę, nie proszę za światem".
Pogrążyliśmy się w rzeczywistości ludzkiej przeciwstawiającej się temu, co nam się
wydarzyło, w rzeczywistości, która potrzebuje tego, co nam się wydarzyło, a więc
potrzebuje, żebyśmy żyli tym, co się nam wydarzyło, ale świadomie i emocjonalnie
jest radykalnie obca, jest w opozycji do tego, co się nam wydarzyło: stąd też i w
opozycji do nowej osobowości, do nowego stworzenia. "Przyjdzie czas - mówi św.
Antoni Pustelnik - gdy ludzie postradają rozum i do kogoś, kto nie jest wariatem będą
mówili: jesteś wariat, a powiedzą tak jedynie dlatego, gdyż nie będzie on do nich
podobny".
Również my, którzy zostaliśmy wybrani, możemy pogrążyć się w mulistym
oceanie świata, nie pamiętając o tym, co nam się wydarzyło, popadając w
zapomnienie, to znaczy nie żyjąc pamięcią, która jest świadomością obecności
Chrystusa, realnego wydarzenia w naszym życiu. "To jest zwycięstwo, które
zwycięża świat: wiara"; wiara zaś oznacza uznanie owego realnego, determinującego
moje życie, wydarzenia.
3. Zasadnicze pytanie
"W tych latach - jest to fragment otrzymanego przeze mnie listu - zawsze
prosiłem o wiele rzeczy, niektóre były nawet dobre (jako, że wszyscy, również ci, co
nie wierzą, od czasu do czasu proszą; nie tylko marynarze podczas burzy składają
śluby), ale nigdy nie prosiłem o to, co mi się już wydarzyło, tzn. o to, żebym w swoim
ciele żył tym do czego Bóg mnie wezwał. Nigdy nie prosiłem o to aby Chrystus
powrócił do mnie tu i teraz. Nie prosiłem, żeby zdarzyło mi się powołanie, ponieważ
wiem, że On bierze na serio prośby i odpowiada na nie. A wtedy nie można się już
bawić. Dzisiaj po raz pierwszy świadomie zwróciłem się z taką prośbą". Oto jest nasze
uczestnictwo w walce, jaką toczy w świecie Pan, vir pugnator: pamięć, która wyraża
się w pokornej prośbie, żeby się narzucało, żeby w ciele naszych dni, tu i teraz, żyło
to, co już nam się nieodwołalnie wydarzyło (ponieważ objęcie nas w posiadanie przez
Chrystusa jest nieodwracalne, jak uczył katechizm).
Niedawno, po niespodziewanej śmierci jednego z naszych drogich przyjaciół,
ktoś bardzo mu bliski napisał: "Śmierć Vico, choć pełna bólu rozłąki, nie spowodowała
mojego zagubienia, jak zdarzało się przy innych okazjach. W naszym towarzystwie
uczę się patrzeć w twarz bólowi, a teraz również śmierci, jako części życia. A
przecież pośród nas uczymy się kochać życie, prawdę wszystkich rzeczy, ich piękno,
a także smak posiadania, bez obawy o to, że się je straci. Posiadać rzeczy bez obawy
o to, że się je straci: tu nie chodzi o jakieś zgrabne sformułowanie literackie, ale o,
normalnie rzecz biorąc nieznane, doświadczenie nowej inteligencji i afektywności
(miłości). "A zatem - czytamy dalej w liście - możliwy jest "ból bez rozpaczy", jak
mówi św. Paweł, możliwe jest obejmowanie sprzeczności aż po śmierć, ponieważ
wartością prawdy i piękna, bólu i śmierci, jest Chrystus, jest jego obecne
towarzystwo", to znaczy: jest wydarzenie, coś, czego nie da się już pominąć. Nawet
gdybyśmy wszyscy przestali wierzyć w Chrystusa, zaczęli go ignorować i znieważać,
nie bylibyśmy w stanie Go przez to usunąć. W wydarzeniu Chrystusa mieści się
prawda naszego bytu. Jeśli bowiem istnieje wydarzenie, które - wtedy, kiedy mnie
dosięga i ogarnia - czyni mnie "obolałym ale nie zrozpaczonym", pozwala mi "objąć"
sprzeczności aż po śmierć, to znaczy to, że w tym wydarzeniu jest prawda i życie.
"Śmierć Vico - kończy autor listu - z większą wyrazistością, ale ostatecznie
również z łagodnością, postawiła mnie przed zasadniczym pytaniem (również to jest
cud: stanąć przed zasadniczym pytaniem z łagodnością): czego chcę? Odpowiedzi na
to pytanie nie da się już więcej uniknąć, jeśli ją odłożę, nie tylko na jutro, ale nawet
na jedną godzinę, na jedną chwilę, gubię siebie, przez cały czas trwania tej serii
uników, tracę chwile, godziny, dni życia. Jestem tu i teraz, aby prosić, by czas
stosowania uniku był ciągłe coraz krótszy, żeby z biegiem czasu był wchłonięty przez
prośbę, by to, co czynię, coraz bardziej odpowiadało temu, czego chcę, czego
naprawdę pragnę, tzn. "żeby mi się stało według Jego słowa". A Jego słowo jest
jasne, ponieważ pokrywa się z obliczem towarzystwa, te zaś nie jest już więcej po to,
by je poddawać w wątpliwość, ale by za nim pójść".
Czego chcę? Czego żądam? Powrotu Chrystusa do mojego życia, tzn. żeby
odżyło w moim ciele to, co już mi się wydarzyło, ponieważ Chrystus już mnie wybrał,
już mnie pochwycił, nie mogę Go już więcej oderwać od siebie. Prosić, aby wydarzyło
się to, co już mi się stało, znaczy prosić, żeby urzeczywistniła się moja nowa
osobowość, prawda mojej inteligencji i mojej afektywności.
We chrzcie mieści się jedyne źródło nowej osobowości, nowego bohaterstwa
w historii: cała reszta sprowadza się do roli, zawodu, obowiązku. We chrzcie, "Nowy
Człowiek", od którego zaczyna się wieczność (wieczność nie jest jakąś długą nicią
czasu lecz prawdą rzeczy), tzn. Chrystus, komunikuje się temu, kogo wybiera. A kto
został wybrany, stał się częścią nowego stworzenia, tego, które jest przeznaczeniem
wszystkich i które na końcu wybuchnie w powszechnej oczywistości. Kto jest
ochrzczony, ten wezwany jest od zaraz, jeszcze w tym świecie, do tego, aby
stanowić część strumienia, o nurcie przeciwnym do wielkiego ruchu śmiertelnego
grzęzawiska, które wciąga rzeczy do nicości, do bezznaczenia i śmierci. Jesteśmy
wezwani do tego, by płynąć w strumieniu, gdzie osoby są protagonistami nowej
świadomości i nowej afektywności, tzn. gdzie osoby żyją pamięcią o Chrystusie, która
nie jest wspomnieniem jakiejś przeszłości, lecz świadomością czegoś teraźniejszego,
świadomością realnego wydarzenia w aktualnym życiu (por. Rz 12, 1-2). Tym, co nas
ze sobą łączy w tym strumieniu, nie jest nasz akces, lecz coś, co się nam już
zdarzyło. Wspólnota krwi, która nas wiąże, jako owoc tego co nam się wydarzyło,
jako wynik gestu, w którym Chrystus zapragnął naszego życia, a, poprzez nas,
pragnie życia wszystkich ludzi, jest znacznie bardziej realna i głęboka od
jakiegokolwiek pokrewieństwa naturalnego.
4. Bez Chrystusa, kłamstwo optymizmu i utopii
Weźmy teraz pod uwagę następny, decydujący krok. W cytowanym wyżej
liście potwierdzono, że "jest możliwe obejmowanie sprzeczności bólu i śmierci,
ponieważ istnieje Chrystus". Już ten fragment odzwierciedla to, co nam się teraz
nasuwa. Obecnie musimy dotknąć ostatecznego unerwienia, żywotnego centrum
tego, o czym mówiliśmy z punktu widzenia rozumu i serca, a zatem musimy utrafić
w sedno ludzkiego problemu. W Księdze Mądrości, w rozdziale pierwszym czytamy:
"Bo śmierci Bóg nie uczynił i nie cieszy się ze zguby żyjących. Stworzył bowiem
wszystko po to, aby było, i byty tego świata niosą zdrowie: nie ma w nich
śmiercionośnego jadu ani władania Otchłani na tej ziemi. Bo sprawiedliwość nie
podlega śmierci". Otóż bez Chrystusa to zdanie jest kłamstwem. Bez Chrystusa żadne
zdanie nie jest aż tak kłamliwe jak to, wobec całej hańby życia, które staje się złem,
grzechem, ruiną, wobec złośliwego ataku sprzeczności, który kończy się zniszczeniem
każdej rzeczy, strąceniem jej w otchłań śmierci. Jednocześnie nie istnieje żadne inne
zdanie, które w sposób bardziej bezpośredni, wyrażałoby naturę ludzkiego serca,
wychodziłoby naprzeciw jego istotnym wymaganiom. Serce człowieka nie zostało
uczynione po to, by ulec zniszczeniu, ale po to aby żyć, istnieć: piękno,
sprawiedliwość, miłość, szczęście, są istotnym celem pragnienia, które definiuje
ludzkie serce. Gdyby jednak Chrystus nie był przyszedł, nie byłoby kłamstwa
większego od tego stwierdzenia, aż do tego stopnia, w sposób makabryczny, byłoby
ono sprzeczne z tym, czym de facto jest rzeczywistość.
Bez Chrystusa, zdanie z Księgi Mądrości byłoby wyrazem owego greckiego
optymizmu, który odziedziczyła, od humanizmu poczynając, i stopniowo wynosiła na
piedestał, nowożytna kultura. Właśnie ta postawa, w swojej formie liberalno-laickiej,
przeważa bezwstydnie na wszystkich stronach gazet, w mentalności propagowanej
przez władzę, nawet wbrew najbardziej ewidentnym sprzecznościom. I tak, jeśli ktoś
mówi źle o życiu, jakie się zwykło prowadzić, jest pesymistą, a jeśli ośmieli się rzec
jedno słowo, będące w kontraście ze status quo, zostaje "wykluczony". Bez
Chrystusa ów fragment Księgi Mądrości byłby wyrazem optymizmu bezużytecznego,
ponieważ nie znajduje on żadnego odpowiednika, i optymizmu cynicznego, bo jego
afirmacja usprawiedliwia potem wszystko to, co uznaje się za swoją "powinność".
Z drugiej strony, w stosunku do optymizm typu greckiego, znajduje się inny
wielki biegun historyczny: bez Chrystusa słowa Mądrości byłyby wyrazem utopii
żydowskiej. Wszystkie utopie, które wstrząsnęły światem nowożytnym (utopia ze
swej natury jest agresywna, również jeśli mieni się być promotorką demokracji), są
pochodzenia żydowskiego, są wersją owego wielkiego oczekiwania, któremu w
straszny sposób przeczy historia.
Chrystus jest odpowiedzią na potrzeby ludzkiego serca i na żydowskie
proroctwo. Jedynie dzięki Chrystusowi, powyższy fragment z Księgi Mądrości, staje
się prawdziwy, ponieważ Chrystus objawił w sobie realny plan Pana życia, plan
Tajemnicy. Kto to uznaje i przyjmuje Chrystusa, tak jak Go przyjął starzec Symeon w
Nunc dimittis i jak przedtem przyjęła Go owa mała, piętnastoletnia kobieta w
Magnificat, odczuwa, że kształtuje się w nim prawdziwa osobowość, że staje się on
niepokonywalnym protagonistą życia i historii, "panem" siebie i rzeczy, pełnym
podziwu, nacechowanego pokorą, i tej niewyczerpanej zdolności do rozpoczynania
od nowa, która, otóż właśnie to, charakteryzuje człowieka akceptującego Chrystusa.
Pracujemy, jesteśmy zaaferowani, podejmujemy trud spotykania się i
zaangażowania, ponieważ nie jesteśmy już w stanie ominąć tego, co nam się
zdarzyło, bez względu na to jak niepozornie mogło się to wydarzenie ukazać na
naszym horyzoncie. Poruszamy się powodowani miłością do Tego, co nam się
wydarzyło, czyli powodowani miłością do nas samych, a więc miłością do człowieka,
który cierpi, bez względu na to, jakiego rodzaju jest jego męka. Działamy, żeby
pomnożyli się nowi i niezwyciężeni protagoniści historii, którymi są chrześcijanie,
działamy, żeby zwiększył się wpływ Chrystusa na ludzi: "błogosławieni jesteście wy,
którym dano poznać to, co geniusze i prorocy pragnęli poznać a nie poznali. Wam
natomiast zostało to objawione". Kto został pochwycony mocną ręką Pana historii,
który stał się człowiekiem, kto został wezwany, aby poznać i kochać Chrystusa, ten
jest wezwany aby trwać, aby gustować życie i pasjonować się człowiekiem, aby być
"obecnością" w okolicznościach życia wszystkich ludzi, aby stać się źródłem prawdy -
w tej mierze w jakiej mu pomaga Duch św. - nawet, jeśli sam musiałby pozostać kimś
obcym. To właśnie obchodzi nas najbardziej: tożsamość twojej osoby, twoje trwanie,
twoje, jako ochrzczonego, wybranego i ogarniętego realnym wydarzeniem, którym
jest Chrystus.
5. Cierpienie w służbie chwały. Rz 8, 18-25.
Podejmijmy na nowo ten wątek. Plan realny Pana życia, plan Tajemnicy, którą
Chrystus objawił, polega na tym, że cierpienie staje się funkcją czegoś większego, ma
na celu doskonałość, której na imię chwała przyszła, że nie jest żadną stratą: śmierć
jest po to, aby było zmartwychwstanie. Jednak chwała wieczna, która się objawia,
nie jest niczym innym, jak rzeczywistością, przedmiotem mojego doświadczenia,
ukazanym w prawdzie, bez cieni i bez sprzeczności. Zatem, jak mówi św. Paweł,
"stworzenie samo oczekuje", żeby przyszło to czego z upragnieniem oczekuje. Pisał
Bonhoeffer z więzienia: "każdy dzień jest pełny, ale z głębi wyłania się, coraz mocniej
i okazalej, oczekiwanie". Najgłębszy rdzeń mojego ja utożsamia się z oczekiwaniem
spełnienia. Ponieważ moje ciało, moja osoba, stworzenie, jest "poddane upadkowi",
ze względu na tajemniczy plan, ze względu na plan Pana życia. W tej upadłości ważne
miejsce zajmuje nasz grzech, nasz błąd i bolesne upokorzenie, które jest jego
skutkiem. Stąd eksploduje w nas pragnienie, żeby "być wyzwolonym od zepsucia"
Niezależnie od tego, jak bardzo ludzkie życie - i stworzenie - przytłacza i upokarza
upadek, grzech, jest ono określone przez pragnienie wyzwolenia od zepsucia, które
polega na niewłaściwym traktowaniu osób, rzeczy, nas samych. Pragnienie
wyzwolenia oznacza pragnienie wejścia w przestrzeń wolności, przylgnięcia do Bytu,
żeby gesty, działania, stosunek do siebie, do rzeczywistości, były znaczone
wolnością, były wreszcie prawdziwe.
Obecnie przeżywamy jakby bóle porodu: "całe stworzenie jęczy jak kobieta,
która rodzi". Nie jesteśmy osamotnieni w bólu, nie możemy uskarżać się na trud, tak
jakbyśmy byli jedynymi, którzy nim zostali dotknięci; zresztą w porodzie nigdy nie
występuje tylko sam ból, lecz i świadomość, że ma narodzić się nowy człowiek. W
bólu rodzenia, pisze św. Paweł, "posiadamy już pierwsze dary Ducha", czyli zaczyna
się odsłaniać fakt "przybrania za synów", zaczyna się odsłaniać prawda Bytu w nas,
brzask prawdziwej więzi z rzeczywistością, ponieważ w życiu nie trwamy w
prawdzie, ale ulegamy mistyfikacji. "Przybranie za synów" polega, mówi św. Paweł,
na "odkupieniu naszego ciała", na wywyższeniu bez zwłoki, na pięknej i mocnej
równowadze naszego ciała, na szczęściu mojej osoby, konkretnej i całej. W więzi z
Chrystusem, w towarzystwie z Nim, "zmartwychwstanie ciał" już się rozpoczęło, jest
jak jutrzenka, która użyczy miejsca dniowi. Każda chwila dana nam jest po to,
żebyśmy mogli doświadczać owych "pierwszych darów Ducha". Już od teraz
jesteśmy uczynieni prawdziwymi, jesteśmy "zbawieni w nadziei". Nadzieja jest
pewnością przyszłości, która spełnia się teraz, która zaczyna urzeczywistniać się
dzisiaj. Dlatego "oczekujemy wytrwale", żyjemy w oczekiwaniu świadomym i
uzasadnionym, w oczekiwaniu, któremu towarzyszy, jak oddech, wołanie kończące
Biblię: "Przyjdź Panie".
6. "Wieczne mieszkanie". 2 Kor 5, 1-21.
Jeszcze raz trzeba położyć nacisk na punkt piąty, rozwijając go w formie
dodatkowego wyjaśnienia. Pisze św. Paweł: " Tak, wszystko zostało uczynione dla
wiecznego mieszkania, mieszkania nie uczynionego rękami ludzkimi w niebie".
Pojęcie" wieczne mieszkanie" nie wskazuje przede wszystkim na jakiś wymiar
przestrzenny i czasowy a zatem na jakieś "gdzie indziej". Wieczne, oznacza:
radykalnie inne od tego co teraz widzisz i czego dotykasz rękami i oczyma, oznacza
jakby wymiar definitywny tego co widzisz i czego dotykasz, teraźniejszość, ale inną,
bardziej głęboką. Wieczność jest prawdą tego co widać. Niebo jest głębią ziemi,
rzeczy. My, mówi znowu św. Paweł, "pragniemy ciała niebieskiego", to znaczy
chcemy osiągnąć to, czym naprawdę jesteśmy, chcemy osiągnąć prawdę posiadania
samych siebie, posiadania innych ludzi i rzeczy. Ale - to jest to dodatkowe
podkreślenie - chcielibyśmy, żeby to ciało niebieskie utożsamiło się z tym, którego
dotykamy, bez konieczności rozkładu, to znaczy chcielibyśmy, żeby to co wieczne,
prawdziwe, weszło w życie i ukazało się bez konieczności owej przeprawy przez
straszne rozdarcie śmierci. Śmierć występuje tu jako ostateczny symbol, ale ta sama
dynamika obowiązuje we wszystkich innych, wielkich manifestacjach ludzkiej
osobowości: w uczuciowości, w pracy, w sprawowaniu władzy. Chcielibyśmy, żeby
prawda, wieczność przenikała więź uczuciową bez potrzeby umartwiania instynktu,
żeby praca stała się doskonałym wyrazem osoby, bez potrzeby narzekania na trud i
pozbawiona upokorzeń niedokładnością, żeby posiadanie było pełne i pozbawione
trudności, które powoduje dystans. To znaczy chcielibyśmy, żeby zniesiony został
krzyż. Dlatego bluźnił Carducci: "Ukrzyżowany męczenniku, ty gnębisz świat".
Bez Chrystusa nic z tego nie dałoby się zrozumieć, co więcej wszystko byłoby
niesprawiedliwością. On, który jednym gestem mógł zdobyć świat, przeżył życie w
absolutnym umartwieniu. Chrystus jest tajemnicą, która stała się jednym z nas i
poniosła śmierć na krzyżu. Umierając na krzyżu Chrystus wołał, że umartwienie,
wyrzeczenie i śmierć nie są obiekcją wobec życia, lecz są - w tajemnicy, która
powołuje rzeczy do istnienia - warunkiem życia.
Naszą, najbardziej głęboką i "doświadczalną" rzeczywistością, nie jest
przywiązanie do ciała, takiego jakim ono jest, lecz do wieczności ciała. Nie zostaliśmy
przyczepieni do tego co posiadamy, ale do prawdy tego co posiadamy. Faktem jest,
że można wiele posiadać i popełnić samobójstwo, poza tym nikt nie jest zadowolony
z tego co ma. To wieczność ciała, prawda uczucia (miłości), pracy i posiadłości jest
tym, do czego jesteśmy przywiązani. W tym celu nas Bóg uczynił, mówi św. Paweł
(a nie dla więzi uczuciowej, takiej, jaką ona zazwyczaj jest, zniewieściałej i zniszczonej
przez instynktywność). Zostaliśmy stworzeni do posiadania, do pracy, do życia
uczuciem według tego co wieczne, prawdziwe, według owej różnicy, którą, ten, co
przynależy do Chrystusa, zaczyna już tu doświadczać jako "zadatku Ducha".
"W oczekiwaniu z wytrwałością", w trudzie, w umartwieniu, w zdolności do
wyrzeczeń, nawet aż po śmierć, rodzi się niemożliwe uczucie: radość. Odblaskiem
nadziei, dla kogoś, kto kroczy "in spem contra spem", jest radość, głos i ciepło, pełna
afektu intensywność ufności. Radość serca i zaufanie do wolności są ostatecznymi
cechami nowej osobowości.
7. Wydarzenie przyjaźni: warunki pozytywności
Przypatrzmy się teraz warunkom przejścia od powierzchownej obserwacji do
głębi doświadczenia, do prawdziwej pozytywności istnienia. W przywiązaniu do
rzeczywistości według własnej miary, człowiek pozostaje zamknięty w ostatecznej i
nieprzezwyciężalnej samotności, w destruktywnym i desperackim niezadowoleniu. Nic
nie jest tak uciążliwe dla człowieka, jak afirmacja pozytywności życia. Nic nie jest
bardziej "niemożliwe", a jednocześnie bardziej upragnione i konieczne, od
doświadczenia realnej pozytywności. Eutanazja jest jakby współczesnym symbolem
desperackiego sposobu układania odpowiedzi, jaką człowiek udziela życiu. Optymizm
precyzyjnie przykrywa desperacką otchłań, w jakiej znajduje się człowiek, skupiający
wzrok na sobie samym; rozproszenie jest jedynym sposobem, jaki ofiaruje świat, żeby
trzymać nas z daleka od tej otchłani.
Otóż, skok od destrukcyjnej samotności do przypadkowej i konstruktywnej
pozytywności, nie dokonuje się w umyśle, nie jest owocem myśli, nie jest kwestią
odkryć, lecz wydarza się jedynie w kontekście określonym przez więzi. Przejście od
optymizmu i utopii (które mogą również składać się ze wszystkich ustalonych przez
nas planów, będących jakby odpowiedzią na głód pozytywności) do realnej
pozytywności, przypadkowej i konstruktywnej, może zdarzyć się jedynie razem (w
towarzystwie), jedynie w przynależności do jakiegoś realnego kontekstu. Kroczyć pod
prąd dominującej kultury, przejść od optymizmu iluzorycznego i od agresywnej
utopijności do efektywnego doświadczenia pozytywności, można wyłącznie w oparciu
o moc czegoś, co się wydarza, w oparciu o moc jakiegoś realnego kontekstu
ludzkiego. Na fragment z Księgi Mądrości, to znaczy na wymagania serca, nie sposób
udzielić odpowiedzi przy pomocy słów; odpowiedzią na wymaganie pozytywności, dla
której zostaliśmy stworzeni, nie mogą być myśli, może nią być jedynie wydarzenie.
"Najbardziej rezolutna myśl - zauważa Pavese - nie jest niczym wobec tego co się
wydarza. Szaleństwo polega na uznawaniu zwykłych myśli za wydarzenia" (a
dominująca kultura, dodajmy, jest jak wezbrane morze myśli, o których sądzi się, że
są wydarzeniami). Ów kontekst więzi, owo wydarzenie realne, wewnątrz którego ktoś
zaczyna pojmować ukryty sens istnienia, czyli prawdę uczuciowości, miłości, pracy,
posiadania, doprowadza do swej pełni źródło, któremu na imię Chrystus. Ten kontekst
więzi jest miejscem gdzie Chrystus czyni się obecnym, gdzie okazuje się w swoim ciele.
Ogarnia on nas jakby niespodziewanie, będąc tyleż przeczuwany co i
nieprzewidziany oraz darmowy, zresztą jak każde wydarzenie: nieprzewidziana chwila,
w której nas dotyka nazywa się spotkaniem. Spotkanie to ukazuje wartość chrztu, jest
rozkwitem tego "spotkania" z naszym ciałem, które Chrystus urzeczywistnił we
chrzcie. W spotkaniu staje się znaczące owo objęcie mnie w posiadanie przez
Chrystusa, dokonujące się we chrzcie; dla życia zaczyna się coś nowego i
nieodwracalnego. Dlatego można o spotkaniu zapomnieć po jednej godzinie, ale nie
będzie można go już nigdy wymazać.
Kontynuacją tego spotkania jest towarzystwo, jest wciągnięcie własnego życia
do wspólnej wędrówki ku przeznaczeniu. Poszerzeniem spotkania jest wydarzenie
przyjaźni, jako współdzielenia drogi ku przeznaczeniu, jako wzajemne pragnienie, aby
spełniło się przeznaczenie drugiego. Przejście od optymistycznej albo utopijnej iluzji
do realnej pozytywności dokonuje się jedynie poprzez "bycie razem", w uznaniu
drugiego, który został "wezwany", za część mnie samego, to znaczy poprzez
towarzystwo powołaniowe (oto natura tego kontekstu, o którym mówiliśmy przedtem).
Posłuchajmy znowu św. Pawła: "Słowo Chrystusa, orędzie Jego obecności,
niech w was przebywa z całym swym bogactwem. Z wszelką mądrością nauczajcie
i napominajcie samych siebie przez psalmy, hymny, pieśni pełne ducha, pod wpływem
łaski śpiewając Bogu w waszych sercach" (Kol 3, 16). "Nauczajcie siebie nawzajem",
jest to jakby sugestywna formuła określająca wydarzenie przyjaźni. Jak wielkież
bogactwo nalegań, pouczeń, świadectw mieszka w naszej przyjaźni, nie dzięki
dyskusjom jakie prowadzimy, ale dzięki życiu, które daje się zobaczyć.
Kilka lat przed śmiercią, już strawiona przez chorobę, która miała zakończyć się
śmiercią, nasza młoda przyjaciółka Laura pisała: "uderza mnie mocno to zdanie św.
Pawła: "już czas, żeby powstać ze snu, ponieważ teraz nasze zbawienie jest bliżej niż
kiedy uwierzyliśmy". Po entuzjazmie początków, kiedy wszystko wydaje się jasne i
fascynujące, choć kruche, czas przekształca i rozwija pewność towarzystwa Pana,
pewność Jego obecności, w tyglu codziennej wierności, w tej wielkiej okoliczności
życia, jaką jest miejsce powołania (ów "kontekst", którym dla niej były osoby z domu
Memores Domini). Jesteś blisko Panie i kochasz mnie, a ja mogę Cię objąć poprzez
towarzystwo osób, z którymi żyję. Spraw, abym była czujna, żeby nie zmogła mnie
senność zapomnienia". Nasze wspólnoty obfitują w tego typu świadectwa, w serca,
które tak żyją.
Innym przykładem przyjaciela, który nas poucza, jest Vico - o odblasku jego
śmierci już mieliśmy okazję usłyszeć wcześniej - na ścianie swojego pokoju zawiesił
on taki fragment z Claudela: "Owszem sprawiedliwość jest piękna, ale o ileż
piękniejsze jest, owocujące wszystkimi ludźmi drzewo, zrodzone z eucharystycznego
zasiewu (tzn. z Chrystusa, Boga wcielonego i obecnego w naszym ciele), z którego
rozwija się wszystko, co żyje tą samą troską (spójność, która rodzi się z jednego
korzenia, jakim jest Chrystus, i rozkwita, żyjąc troską o ten sam korzeń). Ach, gdyby
ludzie pojęli, tak jak ja, tę architekturę (ową spójność w jedności, która jest
mieszkaniem nieskończoności), któż z nich chciałby jeszcze być nieobecny na
koniecznym dopełnieniu, w miejscu świętym, które Bóg im wyznacza?" Jest to
fragment trafnie dopasowany do zawodu, który Vico sprawował (prowadził pracownię
architektury), przede wszystkim jednak fragment, w cudowny sposób ostateczny;
ostateczny, ze względu na obraz jaki proponuje, obraz więzi, która łączy jednych z
drugimi w owym "razem", w towarzystwie, bez którego nie można byłoby zrozumieć
jedynej odpowiedzi, na rozdzierającą serce potrzebę szczęścia, odpowiedzi jaką jest
Chrystus. Rzeczywiście, odpowiedź ta jest paradoksalna: ból śmierci i radość
wieczności, ból zepsucia i radość trwania, współistnieją w niej obok siebie. Paradoks
ten jednak nie może znaleźć uzasadnienia w logice, może on zaistnieć jedynie w
wydarzeniu: w Chrystusie, w towarzystwie Chrystusa. Towarzystwo rzeczywiście jest
wydarzeniem, w którym odpowiedź, jaką jest Chrystus, żyje, budując nową ludzkość.
Stąd Chrystus i towarzystwo są przedmiotem naszej czułej miłości.
Nasze towarzystwo jest jak frędzel Chrystusowego płaszcza, którego dotknęła
się kobieta z Ewangelii, jest jak ręka Chrystusa, która cię obejmuje, podtrzymuje i
podnosi, nawet jeśli nie widać całej tajemnicy osoby, której towarzystwo to jest
wyrazem. Znowu u św. Pawła mamy taki obraz: "Niechaj was nikt nie odsądza od
nagrody, zamiłowany w uniżaniu siebie, i przesadnej czci aniołów, zgłębiając to, co
ujrzał (anioł jest treścią pretensjonalnej wizji). Taki, nadęty bez powodu zmysłowym
swym sposobem myślenia, nie trzyma się mocno Głowy - Tego, z którego całe Ciało,
zaopatrywane i utrzymywane w całości dzięki wiążącym połączeniom członków,
rośnie Bożym wzrostem" (Kol 2, 18-19). Oto obraz naszego towarzystwa, analogiczny
do architektonicznego obrazu, którego użył Claudel.
Reasumując zatem, zanim postąpimy dalej: przejścia od mentalności
współczesnej, która odczytuje fragment z Księgi Mądrości, entuzjazmując się
iluzorycznym optymizmem i uporczywie obstając przy agresywnej utopii (utopia ma
miejsce również w zakochaniu, i jeśli jej w porę nie skorygować, staje się agresją
pretensji i posiadania), a więc przejścia od cielesnej do realnej wizji życia, do
przeobrażonej więzi ze wszystkim - co nie znaczy wymyślonej ale przemienionej
prawdą - nie można dokonać inaczej jak tylko razem; zaczyna się ono od spotkania
a kontynuuje się je poprzez komunię życia.
8. W biegu. Hbr 12, 1-2
Ustalmy teraz zachowanie kogoś, kto jest wierny spotkaniu i żyje "razem". List
do Hebrajczyków przedstawia go w sposób fascynujący. "I my zatem mając dokoła
siebie takie mnóstwo świadków, odłożywszy wszelki ciężar, (a przede wszystkim)
grzech, który nas łatwo zwodzi, winniśmy wytrwale biec w wyznaczonych nam
zawodach. Patrzmy na Jezusa, który nam w wierze przewodzi i ją wydoskonala".
Postawa kogoś kto żyje razem pokrywa się z odwagą uczenia się - ponieważ, jeśli
jesteśmy otoczni przez dużą liczbę świadków, od świadków się uczymy - i z
niezłomną wiernością w naśladowaniu: to czyni życie biegiem. Bieg, to wielki obraz,
który definiuje postawę nowego człowieka: "Nie (mówię), że już (to) osiągnąłem i już
się stałem doskonałym, lecz pędzę, abym też (to) zdobył, bo i sam zostałem zdobyty
przez Chrystusa Jezusa" (Flp 3, 12-14).
9. W pokoju. 2 P 3, 13-14
Popatrzmy teraz na rezultat takiej postawy w życiu. Pisze św. Piotr: "Umiłowani
(...) oczekujemy, według obietnicy, nowego nieba i nowej ziemi, w których będzie
mieszkała sprawiedliwość. Dlatego, umiłowani, oczekując tego, starajcie się, aby (On)
was zastał bez plamy i skazy - w pokoju". Wynik egzystencjalny odwagi uczenia się,
wierności pójścia za, czyli biegu, nazywa się pokój, który uczyniony jest na równi z
radości i bólu", jak mawiał Claudel. Rzecz jasna, że nie może tu chodzić o rezultat
mechaniczny i ilościowy, lecz o stałe dążenie! Wierność, która pozwala wzrastać nie
oznacza bynajmniej bezgrzeszności; dziecko, które ciągle popełnia błędy i tłucze
przedmioty, patrzy na swoją matkę wiernym spojrzeniem, któremu nie można niczego
zarzucić. Stąd też, kiedy mówi się do ciebie: "Każdy zaś, kto pokłada w Nim tę
nadzieję, uświęca się, podobnie jak On jest święty" (1 J 3, 3), to wiadomo, że nie
chodzi tu o rezultat mechaniczny czy ilościowy, lecz o dążenie, o bycie w biegu. Któż
bowiem może być czysty, tak jak On?
10. Wielki warunek przebaczenia. Psalm 145
Coś jednak pozostaje jeszcze nierozstrzygnięte. W jaki sposób zostanie
zrealizowane pragnienie, aby być bez skazy, bez zarzutu przed Bogiem, owo
oczyszczanie samych siebie, tak jak On jest czysty, przy całej naszej niezdolności,
niestałości, kruchości? Jak, przy wszystkich naszych mankamentach, mogą
urzeczywistnić się kroki, które przypomnieliśmy, od spotkania do towarzystwa, od
wiary do oczyszczenia, do pokoju? Jak można realistycznie mówić o tych rzeczach,
które zmierzają do pokrzyżowania naszego życia i jednoczą się, wstrząsając
wszystkim i osądzając wszystko? W jaki sposób można mieć nadzieję? Potrzeba, aby
spełnił się wielki warunek, będący dla człowieka ekstremalnym wyrazem objawienia
tajemnicy w Chrystusie: przebaczenie, albo mówiąc bardziej jednoznacznie,
miłosierdzie. Przebaczenie, miłosierdzie obwieszcza i odbija w życiu i w historii realne
wydarzenie, o którym mówiliśmy - Chrystusa i towarzystwo. "Miłosierdzie w historii
ma jedno imię: Jezus Chrystus", powiedział Jan Paweł II w swojej encyklice Dives in
misericordia. Przebaczenie determinuje stosunek Boga, Tajemnicy, do człowieka, i jest
najwyższą treścią świadomości nowego człowieka w jego związku z rzeczywistością.
Wyraz temu daje Psalm 145: "Pan podtrzymuje wszystkich, którzy padają, i podnosi
wszystkich zgnębionych. Oczy wszystkich oczekują Ciebie, Ty zaś dajesz im pokarm
we właściwym czasie. Ty otwierasz swą rękę i wszystko, co żyje, nasycasz do woli.
Pan jest sprawiedliwy na wszystkich swych drogach i łaskawy we wszystkich swoich
dziełach. Pan jest blisko wszystkich, którzy Go wzywają, wszystkich wzywających
Go szczerym sercem. Spełnia wolę tych, którzy się Go boją, usłyszy ich wołanie i
przyjdzie im z pomocą".
11. "Szczere serce": krótkie ostrze wolności
Musimy zatem podjąć ostatni punkt. Czytaliśmy w Psalmie: "Pan jest blisko
tych, którzy wzywają Go "szczerym sercem" Tu nie chodzi o coś mechanicznego, o
coś już zdefiniowanego. Z czym utożsamia się owo "szczere serce"? Z cienkim
ostrzem na którym działa nasza wolność. Nasza wolność staje naprzeciw Chrystusa,
spotkania, towarzystwa, przyjaźni jak mur z brązu. Wolność, która jest kątem
otwartym na nieskończoną perspektywę, na tajemnicę, staje się w życiu grobem albo
więzieniem. Własna miara zaś jest jak miara muru, z którego grób albo więzienie
zostały zbudowane. Wolność jednak jest stawianiem oporu, ale jednocześnie,
zanegowaniem tego oporu, jest cienkim ostrzem, które może zniszczyć samo siebie,
zniszczyć ów mur zagradzający drogę prawdzie. Oto jest alternatywa, którą dzierżysz
w swoim ręku. Prosić ze szczerym sercem: to jest najprostsze, najcieńsze ostrze
wolności; prawie jak podmuch, ledwo zaznaczający się półmrok - wystarczy jeden
ruch i już mamy coś przeciwnego. W człowieku, który prosi ze szczerym sercem,
nowe niebo i nowa ziemia już się urzeczywistniają. Ktoś, kto zaczął prosić szczerym
sercem, już się nie cofnie wstecz. Prośba jest wydarzeniem nieodwracalnym ponieważ
Chrystus odpowiada.
"Darmowe objęcie, dar Jego obecności, którego nawet nie pragnęliśmy w
sposób godny - czytamy w innym liście - dosięga nas w tajemniczym kontekście: w
kontekście ludzkiego towarzystwa, którego natura dystansuje inteligencję i
wyobraźnię. Taka oferta darmowości, prosta i wstrząsająca, ucina w połowie każde
częściowe albo stronnicze zastrzeżenie (preteksty wolności), i wynosi dramat
wolności bardziej w górę. Jeśli pozostaje jakiś dystans, to z powodu radykalnej
niedyspozycyjności osoby (mur, o którym wyżej). Korzeniem możliwego odrzucenia,
stawiania oporu wydarzeniu Chrystusa w jego wynurzeniu historycznym (którym jest
"kontekst", o którym mówiliśmy) jest niechęć do samych siebie, pewien rodzaj
nienawiści do własnego życia". Nie istnieje żadna inna racja, żeby powiedzieć
Chrystusowi i towarzystwu nie. Wszystkie zastrzeżenia są częściowe i stronnicze,
nieadekwatne: pozostaje jedynie nienawiść do siebie. Tu znajduje swój wyraz
diaboliczność grzechu pierworodnego, która pozostaje w nas, jako działająca w życiu
codziennym konsekwencja. Dokumentuje to nasz drugi list: "jak kwiat, który
całkowicie zależy od aktywności korzenia, tak ja, jeśli pozwolę się oderwać od
Chrystusa, ginę. Świadomość tego czym jestem - "Ty, który mnie czynisz" -
umożliwia mi oddanie siebie samej Chrystusowi, potwierdzenie jego panowania nade
mną, czyli urzeczywistnienie mojego prawdziwego ja, ponieważ moim prawdziwym
ja jest owo Ty. Jakimż codziennym rozłamem jest zapominanie tego, czym jestem: ja
jestem Tobą, o Chryste, który mnie tworzysz, ja nie jestem utworzona z moich reakcji.
Moim grobem jest moje ja, ale moim zmartwychwstaniem jesteś Ty. Zwyciężyłeś
śmierć, którą jestem, ponieważ jesteś mocniejszy ode mnie, kochasz mnie i dlatego
mnie zbawiasz. Moje spełnienie dokonuje się w Twojej tajemnicy, obecnej w tej
rzeczywistości poprzez którą mnie wezwałeś".
Naszym spełnieniem jest wydarzenie Chrystusa w naszym życiu: "Nie mamy
nikogo, poza Chrystusem":
|