1. Samotność i przemoc
Ponura samotność i przemoc, jak jakaś zawieja, w której
miota się biedny liść naszego życia, z dala od własnej gałęzi,
to tu to tam, nie wiedząc dokąd podąża i nieświadom powodów, dla
których wyolbrzymia się niektóre czynniki i wartości: oto chwila,
w której żyjemy. W obliczu takiej sytuacji zniechęcenie
przedstawia bodaj najbardziej umiarkowaną reakcję.
Samotność. W nocie od wydawcy w Il Sabato z 23 maja czytamy:
"Francesca wybrała śmierć w ubikacjach stacji kolejowej Tiburtina
w Rzymie w nocy z 15 na 16 maja. Trzy strony listu do rodziców,
aby powiedzieć: "Miałam w życiu to co potrzebne i to co
zbyteczne, nie miałam tego co nieodzowne". Co kryje się za tym
słowem "nieodzowne"?" W duszy Franciszki rozlegał się bezgłośny
krzyk: ponieważ to co nieodzowne pozostało nieznane, czuła je,
ale nie rozumiała.
A Simone, 15 lat zarejestrowała na taśmie magnetofonowej,
na tle ulubionej muzyki, ostatnie swe słowa: "W życiu spróbowałem
wszystkiego i nie rozumiem dlaczego miałbym dalej żyć". Ale owo
"dlaczego" było nieobecne, pozostało nieobecnością.
Nasze życie, jeśli nie niesie z sobą odpowiedzi na ów krzyk,
pozbawione jest godności: musimy żyć, aby dać odpowiedź na ten
krzyk. Każde inne "dlatego", które nań nie odpowiada, jest
banalnym oszukiwaniem samego siebie i innych.
Wiele lat temu, podczas rekonwalescencji w pewnej
liguryjskiej miejscowości, zobaczyłem spadającego z tarasu
wynajmowanego przeze mnie pensjonatu kota, jednego z dwu, które
urodziły się na kilka dni przed moim przyjazdem: nie wiem jak to
się stało, spadł i roztrzaskał się o ziemię. Pół metra od miejsca
gdzie leżał znajdował się drugi kot, bliźniak; pamiętam jak dziś
jak zaparł się łapkami w ziemię, utkwił wzrok w swoim
roztrzaskanym braciszku a potem spokojnie sobie poszedł. Nam nie
wolno tego zrobić, ponieważ jest w nas coś, co domaga się od nas
wyjaśnień. Jeśli w obliczu tych faktów doznajemy na moment
wzruszenia, a potem przechodzimy nad nimi do porządku dziennego
i nie odpowiadamy na ów krzyk, przynajmniej wtedy, gdy wydobywa
się on z duszy towarzysza wspólnej drogi, to nasze życie
pozbawione jest godności.
Przemoc. Dowiedziałem się o tym z gazety: w Sarajewie
zbombardowano dużą grupę osób stojących w kolejce po chleb;
zginęło 20 osób a ponad 150 zostało rannych. Jak można na to
spokojnie patrzeć? Nie możemy żyć "dając temu spokój", my
którzyśmy "dali spokój" haniebnym ludobójstwom, jakie miały
miejsce w Wietnamie, Kambodży, Laosie, z setkami tysięcy
uciekinierów, którzy usiłowali przepłynąć ocean na pokładzie
małych i niepewnych łodzi - czytając o tym w gazetach, wydawanych
przez tą samą władzę, która te właśnie wydarzenia prowokowała.
Jakąż godność może mieć nasze życie, skoro zauważając te
rzeczy, kiedy czytamy o nich w gazetach, wypowiadamy jakiś sąd,
o tyle pochopny, o ile pozbawiony odpowiednich podstaw - i stąd
niesłuszny i niemoralny - i na tym koniec? Coś trzeba koniecznie
zrobić. Z pewnością zaś nie jest żadnym działaniem głoszenie
poglądu, jak to czyni pewien ideolog jednej z partii porządnych
ludzi i odnowicieli: "Trzeba, aby płacono w okrutny sposób" -
czyli politycy i lud godzą się z faktem, że w pewnych momentach
historii musi się lać krew. To mieliby być prorocy nowego
porządku i nowej nieskazitelności! Jak ów taksówkarz, który
wskazując oskarżającym gestem na przedstawicieli partii
politycznych, powiedział jednemu z nas: "Trzeba ich wszystkich
wymordować".
Dwa dni po śmierci Simony Corriere della sera
usprawiedliwiało jej rodziców stwierdzając: "Dali jej wszystko".
Lecz również oni - ludzie tak samo biedni jak my, niejasno
widzący rzeczywistość, bez klarownego kryterium, opuszczeni w
zamieszaniu wywołanym powszechną, tak czy inaczej okazywaną,
przemocą, - naśladowali i popierali, jako uczestnicy pewnej
koncepcji życia, tych, którzy mając w ręku władzę, odebrali ich
dziecku nadzieję i nadal odbierają ją ludziom. Wszyscy, tak jak
tych oboje rodziców, kolaborowaliśmy: albo robimy coś innego,
albo, wszyscy, kolaborujemy. I tak również wszyscy wasi synowie
i wasze córki, którzy teraz mają lat 15 albo trochę więcej,
wracają do domu zagubieni - nie jest już dla nich oczywiste to,
co jest oczywiste dla was, to, coście uznali i zdobyli -
przytłoczeni i zdominowani przez powszechną mentalność i
propagandę: są jak ziemia niczyja, którą z łatwością przywłaszcza
sobie władza, ich twarze wyrażają samotność i słabość, ponieważ
ich "ja" nie przynależy do niczego, nawet do rodziny.
Jak już miałem okazję zauważyć, "w dzisiejszym świecie, tak
opróżnionym z Obecności - realnej i możliwej do spotkania
Obecności tego, co "nieodzowne" - człowiek jest sam, a zatem
łatwo można nim rozporządzać, jest kruchy jak dziecko, staje się
łupem każdego, kto pierwszy go pociągnie, jest niezdolny do
pielęgnowania i rozwijania krytycznego spojrzenia, jest więźniem
tego, kto w jakikolwiek sposób wydaje się być od niego
silniejszy". "Trzeba koniecznie zwrócić uwagę na relację pomiędzy
negacją Chrystusa a słabością osoby. Wymazanie z życia Absolutu,
całkowite zapomnienie o "Bogu z nami" pociąga za sobą słabość
rozumu, zagubienie uczuć, czyli wybitnie uległe "ja". To tak
jakby nie było już więcej racji, a zatem i podmiotu, ja, które
byłoby zdolne pojąć racje odpowiednie do życia" ("Ten, dla
Którego się żyje, Il Sabato, nr 16, 1992).
W swej istocie, samotność wyraża sytuację ludzi, którzy
mocują się z potrzebą ich człowieczeństwa. Wyraźnie mówiła o tym
książeczka Śladami chrześcijańskiego doświadczenia (Tracce
d`esperienza cristiana (Milano, 1960): "Im bardziej odkrywamy
nasze wymogi, tym bardziej spostrzegamy, że nie jesteśmy ich w
stanie rozwiązać sami, ani nie potrafią tego zrobić inni ludzie
podobni do nas. Poczucie niemożności towarzyszy każdemu poważnemu
doświadczeniu człowieczeństwa. To właśnie owo poczucie
niemożności rodzi samotność. Prawdziwa samotność nie wynika z
faktu bycia fizycznie samym, ale z odkrycia, iż nasz
fundamentalny problem nie może znaleźć odpowiedzi ani w nas, ani
w innych. Można śmiało powiedzieć, że poczucie samotności rodzi
się w samym sercu każdego poważnego zaangażowania się we własne
człowieczeństwo. Dobrze może to zrozumieć ktoś, kto sądząc, że
znalazł rozwiązanie jakiegoś problemu w czymś lub w kimś,
doświadcza, że to coś, lub ten ktoś przepada, odchodzi, zdradza
go, albo zawodzi. Z naszymi potrzebami jesteśmy sami; z naszą
potrzebą bycia i intensywnego życia. Jak ktoś sam jeden na
pustyni; jedyną rzeczą jaka mu pozostaje, to czekać, żeby ktoś
przyszedł. A rozwiązania z pewnością nie przyniesie człowiek, bo
do rozwiązania są właśnie ludzkie potrzeby".
2. Inny krzyk: Bóg stał się człowiekiem
Kardynał Saldarini, po dyskusji na Uniwersytecie turyńskim,
zorganizowanej przez naszych studentów, wyraził się o nich tak:
"Ci młodzi ludzie budzą pytanie, które wszyscy nosimy w sercu,
lecz niosą również odpowiedź". Nasi przyjaciele nigdy nie
usłyszeli większej pochwały od tego krótkiego i trafnego
spostrzeżenia: "Niosą również odpowiedź". Rzeczywiście to jest
to, co nam - mnie i tobie - zostało zadane jako najwyższa forma
służby dla ludzi, bez porównania bardziej ważna od tej jaką
spełnia matka, karmiąca i troszcząca się o własne dziecko -
ponieważ tej odpowiedzi oczekują wszyscy ludzie, czy o tym wiedzą
czy nie, czy zdają sobie z tego sprawę czy nie: kto jednak umiera
w taki sposób - jak Francesca i Simone - mówi o tym dla
wszystkich!
Kardynał Ratzinger w świeżo opublikowanym wywiadzie zauważa:
"Europa jest dzisiaj o krok od tego, by stać się na powrót
pogańską. Lecz także pośród nowych herosów [pogaństwo jest sprawą
herosów, superludzi, ludzi, którzy nadymają się albo są nadymani]
występuje nowy głód Boga. Z pewnością nie zaspokajają go marzenia
o nowych kościołach ani też Kościół, który chciałby odrodzić sam
siebie poprzez niekończące się dyskusje [Kościół zdominowany
przez intelektualistów, lecz nie tylko]; wiara nie jest
autoafirmacją niektórych ludzi, którzy mają dużo czasu do
stracenia". A papież Jan Paweł II w przemówieniu na zakończenie
audiencji w dniu 14 maja stwierdził: "Ponieważ wiara nie jest
już dzisiaj więcej wspólnym dziedzictwem, lecz jedynie ziarnem,
często zapomnianym, często zagrożonym przez "bożków" i "władców"
tego świata, wasze stowarzyszenia i wasze ruchy muszą czynić
wiele, aby zaopiekować się tym ziarnem i pozwolić mu rosnąć.
To ziarno - wiara - jest treścią innego krzyku, różniącego
się od powszechnego krzyku, różniącego się od krzyku tych dwóch
młodych ludzi, którzy popełnili samobójstwo oraz od krzyku tych,
którzy oskarżają innych z trybunałów i swoich sędziowskich
krzeseł: ten krzyk jest zwiastowaniem pewnego Faktu, jest
wołaniem, że Bóg stał się człowiekiem, aby towarzyszyć
człowiekowi w drodze ku jego przeznaczeniu (destino), aby objąć
go i przytulić w każdej jego słabości, podtrzymać w każdym jego
upadku, nie pozostawiając go samego nawet na moment. Byleby tylko
został zaakceptowany. Ponieważ, jak czytamy na początku opisu
owego Faktu: "Przyszedł do swoich, a swoi go nie poznali,
przyszedł do swego domu a swoi go nie przyjęli". Tak czy owak w
świecie samotności i przemocy rozchodzi się owo wołanie, które
wszystko przenika i którego nic nie jest w stanie powstrzymać,
ponieważ jest ziarnem przeznaczonym do zakorzenienia się w sercu
każdego człowieka: ziemia serca każdego człowieka uczyniona jest
z oczekiwania tegoż ziarna i niczego innego, chyba że coś
pozostaje w relacji do owego ziarna.
Chciałbym teraz zwrócić uwagę na sposób w jaki to wołanie
dosięga nas, w jaki nam zostaje dane. Przeczytajmy w tym
kontekście inny fragment tej samej wypowiedzi papieża:
"Paradoksalna moc Kościoła, a zatem i waszych stowarzyszeń, leży
w Tajemnicy Wcielenia (...). Spotkanie z Chrystusem jest do tego
stopnia piękne i płodne, w wymiarze ludzkim, że trzeba je
rozpowszechniać wszędzie, wszystkim bliźnim: w rodzinie, na
osiedlu, w szkole, w biurze, w fabryce, we wszystkich
środowiskach (...). Wyświadczylibyśmy złą przysługę redukując
bogactwo chrześcijańskiego orędzia do czysto ludzkiej mądrości,
nieomal do wiedzy o dobrym życiu albo do kodeksów postępowania,
niezdolnych do zmiany ludzkiego serca. Wewnątrz dynamiki
komunikacji (przekazu, kerygmy) ożywianej przez łaskę wezwani i
zaproszeni jesteście, aby ogłaszać obecność Chrystusa na
rozlicznych "areopagach" świata, który oddala się od swego
Stwórcy i Zbawiciela. Naśladujcie przykład pierwszych świadków,
pierwszych uczniów (...). Przezwyciężyli oni wszelkie przeszkody
i przekraczali wszystkie granice. Komunikowanie (przekaz,
kerygma) zaczyna się tam, gdzie się żyje". Cały nasz ruch zaczął
się od pewnej szkolnej katedry, w obliczu chłopców zajmujących
miejsce w szkolnych ławkach. I przez cały rok nikt nie przyszedł,
nikt nie poszedł za. "Bardziej niż kiedykolwiek - kontynuuje
papież - wiara musi być proponowana - aby w sposób wolny
przylgnęli wszyscy - wszystkim ludom i narodom, ponieważ "wszyscy
mają prawo poznania Tajemnicy Chrystusa, w którym, jak wierzymy,
cała ludzkość może odnaleźć, w niewyobrażalnej pełni, wszystko
to, czego po omacku szuka na temat Boga, człowieka i jego
przeznaczenia, na temat życia i śmierci, na temat prawdy
(Evangelii nuntiandi)".
3. Razem, ponieważ jest Chrystus
Jeśli jednak komunikowanie (przekaz, kerygma) zaczyna się
tam, gdzie żyjemy, to łatwo można zrozumieć to, co akcentuje
kardynał Ruini, w swojej wypowiedzi na XXXV Konferencji
Generalnej Cei, którą przeczytałem w Il Sabato. Przekaz wiary
"domaga się przede wszystkim swojego jądra albo napędowego
centrum, jakby silnika, albo lepiej iskry, wyzwalającej ową
energię, która prowadzi do osobistego spotkania z Chrystusem, do
ufnego przylgnięcia do Niego i do pójścia za. Tym jądrem w jego
wymiarze pierwotnym i istotnym nie może być nic innego tylko sam
Bóg, który działa w nas w sposób wolny przez dar swojego Ducha.
Lecz w wymiarze ludzkim owo decydujące jądro ukonstytuowane jest
przez wspólnotę wierzących, może ich być niewielu, byleby byli
głęboko zjednoczeni w imię Chrystusa". Owo decydujące dla
przekazu wiary jądro ukonstytuowane jest przez tych, co odnajdują
się razem, ponieważ jest Chrystus, przez towarzystwo ludzi,
którzy uznają, że są jedno w Jego imię (mógłbym być przestępcą,
nawet zamieszczonym na listach przestępców publicznych, a czułbym
się zjednoczonym z tobą, i czulibyśmy się przyjaciółmi, ponieważ
jest Chrystus).
To odnajdywanie się razem nazywa się przynależnością, we
wszystkim, na ile potrafimy, ponieważ pomiędzy nami jest Bóg,
który stał się człowiekiem: "Jestem z wami po wszystkie dni aż
do skończenia świata". Mówiłem o tym bardzo wyraźnie na
Wielkanoc: albo Chrystus zmartwychwstał, albo wszystko zamieni
się ostatecznie w popiół. To co cenimy najbardziej, wszystkie
nasze zdolności itp., są "niczym", nie mają żadnej wartości,
jeśli Chrystus nie zmartwychwstał. Czyn tych dwojga młodych ludzi
byłby zatem godny pochwały, rozumny, przede wszystkim zaś rozumna
byłaby przemoc możnych.
Przynależność oznacza odnajdywanie się razem, ponieważ jest
Chrystus, w towarzystwie, które (w wymiarze działania i
możliwości) dąży do określenia całego życia, tzn. mówiąc
dokładniej, do określenia naszego sposobu myślenia, czucia,
działania. To właśnie stawia nas "kontra" powszechnej mentalności
(nie w złym sensie tego słowa), czyni nas innymi: jemy i pijemy
jak wszyscy, śpimy i czuwamy jak wszyscy, żyjemy i umieramy jak
wszyscy, a jednak jesteśmy inni niż wszyscy. W istocie Jezus
mówił do Nikodema, starego mędrca, który szukał go w nocy:
"Trzeba narodzić się na nowo". Jak to: "narodzić się na nowo"?
Czytamy to zawsze podczas chrztu naszych dzieci: a zatem czy
potrzeba, żeby dziecko, aby móc narodzić się na nowo, weszło z
powrotem do łona swojej matki? Nikodem dorzucił z pewną ironią:
"Jak może człowiek narodzić się na nowo kiedy jest stary?" W
przynależności do tego towarzystwa w grę wchodzi i zmienia się
całe moje ja: z czasem, rzeczywiście, myśli się, osądza,
postrzega, czuje, emocjonuje, pracuje, daje się samego siebie -
własne życie i własną śmierć - w sposób zasadniczo inny. Istnieje
tylko jedno słowo, które nadaje się do wyrażenia tego sposobu
życia, nazwa własna owej odmienności: to słowo wdzięczność, albo
po grecku caritas.
Przynależność do tego towarzystwa podyktowana jest przez
pewne wydarzenie, rodzi się z powodu czegoś, co się przytrafia,
to znaczy z powodu spotkania z ludźmi, dla których Chrystus jest
motywem życia. To towarzystwo czyni doświadczeniem konkretnym,
zmysłowym, spotkanie z Przeznaczeniem, pozbawia abstrakcyjności,
neutralności i mechaniczności słowo Przeznaczenie, i pozwala
rozumieć je jako rzeczywistość obecną, o której można mówić, tu,
teraz: to dlatego, kiedyśmy się do niego (towarzystwa) zbliżyli,
uderzyło nas ono i pociągnęło. Dzięki temu towarzystwu spotkanie
z Przeznaczeniem - spotkanie, które reprezentują nieuchronnie
wszystkie dni, godziny, chwile - staje się doświadczeniem
(naturalna rodzina przedstawiać powinna pierwsze wynurzenie się
tego towarzystwa do którego przynależymy, w którym rozpoczynamy
doświadczenie Przeznaczenia; w istocie pierwszych uczuć na temat
Ostateczności ja doznałem właśnie tam; lecz w klimacie
dzisiejszego świata wszystko to zostało zaprzepaszczone).
To towarzystwo, które porusza i pociąga, bo czyni
doświadczalnym spotkanie z Przeznaczeniem, w swej ostatecznej
kompletności, w swych najobszerniejszych granicach, w swej
światowości, nazywa się Kościół: Kościół Chrystusowy. Ponieważ
Przeznaczeniem jest Chrystus. Lecz, jak widzieliśmy wcześniej ("w
wymiarze ludzkim to jądro ... ukonstytuowane jest przez wspólnotę
wierzących, nawet jeśli jest ich niewielu"), wartość Kościoła
wyraża się i żyje, wygaszona dopóki się tego chce, w tej małej
grupie, która jednoczy się w szkole, na osiedlu, w parafii,
jedynie dlatego ponieważ jest Chrystus. W istocie, wielki lud
Boży żyje w kawałku tego, z którym zderzyliśmy się w szkole, w
pracy, itp., i który nas dotknął.
4. Żyć przynależnością
Towarzystwo to jest nie tyle gadaniem ile faktem
ukonstytuowanym z osób, które patrzą na siebie i słuchają się.
Słowa są elementem towarzystwa - i zazwyczaj używa się ich
niewłaściwie. Prawda jednak znajduje się wewnątrz faktu
towarzystwa: w jego korzeniach, w jego konsystencji, w treści
jego oświadczeń, w jego przeznaczeniu, w celowości jego pomocy
i miłości do człowieka. Prawda znajduje się wewnątrz faktu
towarzystwa, w takim stopniu, w jakim jest ono uczestnikiem
jedynego wielkiego Faktu, Jezusa Chrystusa obecnego w swoim
Kościele.
W obliczu negacji świata, w obliczu eliminacji wielkiej
Obecności, trzeba potwierdzić to towarzystwo: to ona porusza,
niesie w sobie, tam gdzie jesteś, w twoim środowisku, orędzie
sprzed dwu tysięcy lat i świadectwo o konkretności Jego
Obecności: demonstruje ją, ponieważ tworzą je osoby, które z
upływem czasu, dochowując wierności, zmieniają się, tak że nikt
nie myśli i nie czuje tak jak one, nie jest tak wspaniałomyślny
jak one, nie kocha prawdy z tak dziecięcą prostotą jak one.
Pisze św. Paweł do Efezjan: "Wszyscy razem winniśmy dojść
do jedności wiary i pełnego poznania Syna Bożego, do człowieka
doskonałego, do miary wielkości według Pełni Chrystusa. [Chodzi
o to], abyśmy już nie byli dziećmi, którymi miotają fale i
porusza każdy powiew nauki, na skutek oszustwa ze strony ludzi
i przebiegłości w sprowadzaniu na manowce fałszu. Natomiast żyjąc
prawdziwie w miłości sprawmy, by wszystko rosło ku Temu, który
jest Głową - ku Chrystusowi. Z Niego całe Ciało [towarzystwo
nazywane jest "ciałem"] - zespalane i utrzymywane w łączności
dzięki całej więzi umacniającej każdy z członków stosownie do
jego miary - przyczynia sobie wzrostu dla budowania siebie w
miłości. To zatem mówię i zaklinam [was] w Panu, abyście już nie
postępowali tak, jak postępują poganie, z ich próżnym myśleniem
[samotność i przemoc], umysłem pogrążeni w mroku, obcy dla życia
Bożego, na skutek tkwiącej w nich niewiedzy, na skutek
zatwardziałości serca. Oni to doprowadziwszy siebie do
nieczułości [sumienia], oddali się rozpuście, popełniając
zachłannie wszelkiego rodzaju grzechy nieczyste. Wy zaś nie tak
nauczyliście się Chrystusa. Słyszeliście przecież o Nim i
zostaliście pouczeni w Nim, zgodnie z prawdą, jaka jest w
Jezusie, że - co cię tyczy poprzedniego sposobu życia - trzeba
porzucić dawnego człowieka, który ulega zepsuciu na skutek
zwodniczych żądz, odnawiać się duchem w waszym myśleniu i
przyoblec człowieka nowego, stworzonego według Boga, w
sprawiedliwości i prawdziwej świętości. Dlatego odrzuciwszy
kłamstwo: niech każdy z was mówi prawdę do bliźniego, bo
jesteście nawzajem dla siebie członkami" (to jest punkt
kulminacyjny; wszelkie marzenia każdego autentycznego człowieka,
czyli smutnego rewolucjonisty, aby stworzyć lud, tu znajdują
swoją realizację: "Jesteśmy dla siebie nawzajem członkami".
Owszem, kiedy czytamy, po raz kolejny, ów fragment św.
Pawła, czujemy jak drży nam głos i wzmaga się nasz puls. Ale
chodzi o rzecz najprostszą pod słońcem: musimy starać się słuchać
Chrystusa i iść za Nim, to znaczy przynależeć do towarzystwa,
które to właśnie ma na celu, korzystając z każdego impulsu,
bodźca, sugestii, upomnienia.
Przynależność do tego towarzystwa ma na celu wolność osoby;
i to co rodzi się z niej w sposób najbardziej imponujący, to
wolność osoby, której trzeba dziś realnie bronić, ponieważ jest
ona zagrożona w swoim istnieniu. Początkiem wolności jest
zdolność do osądu: jeśli inni narzucą mi swój dowolny sąd stanę
się niewolnikiem! Początkiem wolności osoby jest osąd, zdolność
do osądzania przy pomocy kryteriów, które ona (wolność) uznaje
za prawdziwe. Punkt wyjścia, zdolność, warunek prawdziwego sądu
to przeżywanie przynależności do tego towarzystwa, w przeciwnym
razie jestem mniej lub bardziej świadomie, lecz nieuchronnie,
zdeterminowany i zdominowany przez innych. A w towarzystwie nie
mogę jedynie powtarzać tego, co mówią inni, nie dają mi spokoju:
muszę zrozumieć.
Przeżywanie przynależności zakłada w swej istocie dwa czynniki.
- Prawem (regułą) życia jest posłuszeństwo. Pojmowanie i
kształtowanie działania zgodnie z wyobrażeniem i propozycją
innych ludzi oznacza dawanie posłuchu innym. Ja jednak okazuję
posłuszeństwo, bo wcześniej uznałem to, co mi niosą: słowo
ostateczne, orędzie zbawienia, wielką Obecność. Tym, co
podtrzymuje nasz krok jest świadomość wielkiej Obecności wewnątrz
kruchego, lecz niezastąpionego życia towarzystwa. Wewnątrz
naszego towarzystwa jest wielka Obecność: pomiędzy jest Chrystus.
Dlatego jesteśmy razem; i jeśli zapraszamy, przez miłość, innych
ludzi, to właśnie dlatego, w przeciwnym razie nie pozostali by
z nami długo. Owszem, kto jest wierny w trwaniu doczeka dnia, w
którym będzie mógł napisać: "Wierzę".
- Kryterium prawdy jest, ostatecznie, poza nami. To właśnie
przekonanie - które doprowadza do wściekłości laicką i
racjonalistyczną mentalność - odrywa nas od absolutnego władztwa
władzy, która zajmuje ludzkie sumienia i kieruje nimi, mamiąc je
autonomią (człowiek sądzi, że jest wolny, tymczasem daje posłuch
ludziom)! Kryterium prawdy jest posłuszeństwo Tajemnicy obecnego
Boga, obecnego w tym towarzystwie. Posłuszeństwo zanurzone jest
w Tajemnicy. Kiedy rozgorzała dyskusja na temat głosowania,
pozwoliłem sobie powiedzieć: "My winniśmy okazać posłuszeństwo
autorytetowi Kościoła (hierarchii kościelnej), ponieważ autorytet
Kościoła jest wyrazem obecnej Tajemnicy". To ze względu na
Tajemnicę okazujemy posłuszeństwo a nie dla żadnego innego
powodu. Kto nie posłuchał danej wskazówki, nie okazał
posłuszeństwa Tajemnicy, lecz kierował się własnymi myślami,
własną korzyścią, własnym wyobrażeniem, i nic na tym nie zyskał.
Jak zawsze, wcześniej czy później, wskazówka dana przez
towarzystwo okazuje się bardziej pożyteczna od jakiejkolwiek
innej sugestii, ponieważ nie łudzi - i nie ma powodów aby łudzić
- żadnego czynnika rzeczywistości: nie dzięki jakiejś
szczegółowej i wszechstronnej analizie, lecz dlatego, że stara
się przylgnąć do wyrazu Tajemnicy, którym jest, w Kościele Bożym,
autorytet (hierarchia kościelna), znajdujący swoje odbicie, przez
analogię, choćby tylko znikome, w autorytecie naszego
towarzystwa. Kto dystansuje się od towarzystwa, na które się
natknął - tym zaś, co mu pozwoliło natknąć się w pewnym
określonym miejscu i czasie, na ten konkretny fenomen, przez
który wyraża się Kościół jest Tajemnica Boga - czyni to z
jakiegoś innego powodu, nie dla prawdy: kto się odłącza idzie za
samym sobą a nie za obecnością Chrystusa. Ponieważ Boże
dotknięcie jest dotknięciem na zawsze. W istocie bowiem, nikt nie
może zanegować, że skoro doszedł aż dotąd, zdarzył się dla niego
ów pierwszy moment spotkania, w którym uderzyła go i pociągnęła
pewna określona intonacja, nawet ledwo zaznaczająca się czy
niewyraźna. Dowodem tego, że ktoś wybiera samego siebie jest
niechęć, obojętność, zapomnienie, aż do nienawiści do dawnych
towarzyszy. Kiedy ktoś zmienia się ze względu na miłość do prawdy
wzrasta miłość do dawnych towarzyszy, choćby nawet byli bardzo
przeciwni wierze. Człowiek, który nawraca się z najbardziej
odległych rejonów myśli zdobywa czułość i pasję do dawnych
przyjaciół, której przedtem nie był sobie w stanie nawet
wyobrazić.
To kroczenie za towarzystwem i jej autorytetem pozwala
uniknąć jednostronności osobistych preferencji, które powodują,
że wybiera się podług własnych upodobań. W tym kontekście
przeczytajmy jeszcze fragment przemówienia Jana Pawła II: "U
źródeł kryzysu, który nęka nasz kraj [Włochy] leży błędna
koncepcja bycia dojrzałym. Dzisiaj dojrzałość jest dla zbyt wielu
ludzi synonimem autonomii [nie przynależenia: de facto, wolność
pojmuje się jako nie posiadanie żadnej więzi, a to oznacza
rozkład, śmierć, samotność i uciekanie się do przemocy]. Rzekomo
dojrzała jest wolność kogoś, kto nie zważa na żadną normę i na
żadne przyjazne towarzystwo, kto kieruje się nieuzasadnionym
kaprysem. Natomiast moralność rodzi się jako doświadczenie
autentycznego człowieczeństwa, świadomości własnej
odpowiedzialności a jednocześnie własnych ograniczeń. Jest to
doświadczenie człowieka, który żyje przynależnością do
rzeczywistości większej od siebie [nasze towarzystwo jest
rzeczywistością większą od siebie, w przeciwnym razie nie
pozostawalibyśmy "przyklejeni" do siebie nawet jednej minuty; to
jednak jest również prawdą w odniesieniu do mężczyzny i kobiety
żyjących w związku małżeńskim] rzeczywistości, w której stale
może odnajdywać konsystencję, jasność kryteriów, energię do
działania, dzięki której może korygować własne błędy".
Miłujmy zatem darmowo towarzystwo, którym jesteśmy, którym
zostaliśmy uczynieni! Jak mówił św. Franciszek Ksawery, jedna z
najbardziej szlachetnych i potężnych osobowości jakie zna
historia. W niektórych swoich listach (opublikowanych w 21
numerze Il Sabato) pisze do pozostawionych w ojczyźnie
towarzyszy: "Zostawienie Chrystusa, aby pójść za własnymi
opiniami i skłonnościami, po tym jak poznałem Go razem z wami,
to gorsze niż śmierć!" "Francesco Mansiglias i ja polecamy się
pobożnym modlitwom waszym i wszystkich członków towarzystwa,
ponieważ my, będący tutaj, jesteśmy dziełem was wszystkich". I
jeszcze dalej: "Żeby nigdy o was nie zapomnieć, czy to przez
stałe i szczególne wspomnienie, czy to dla mojej wielkiej
pociechy [wyruszył w wieku 28 lat i nie zobaczył nigdy więcej
nikogo z tych, których pozostawił we Włoszech] donoszę wam,
najdrożsi bracia, że z listów, które mi piszecie, wyrwałem wasze,
własnoręcznie napisane imiona i razem ze złożonymi przeze mnie
ślubami noszę je stale ze sobą, dla pociechy jaka z nich dla mnie
płynie. Po raz pierwszy czynię dzięki Bogu a potem wam, bracia
i ojcowie najsłodsi, że Bóg was stworzył, żebym mógł doznać tak
wielkiej pociechy dzięki noszeniu waszych imion, i nie powiem nic
więcej, mając na uwadze, że wkrótce się zobaczymy w innym życiu,
gdzie więcej będzie czasu na odpoczynek niż tu". Jakież głębokie
i totalne poczucie towarzystwa posiadał Franciszek Ksawery! W tym
towarzystwie mieściło się wszystko! Dlatego przechowywał, na owym
kawałku płótna, które odnaleziono kiedy zmarł, wszystkie imiona
swoich dawnych towarzyszy wydartych z listów, jakie mu pisali.
"Czyż nie wiecie, że jesteście dla siebie nawzajem członkami?"
Nie znaliśmy się, a jesteśmy nawzajem dla siebie członkami, tak
że jeden oddałby za drugiego życie!
5. Z towarzystwa rodzi się moralność i kultura
To z naszego towarzystwa rodzi się zarówno prawdziwa
koncepcja problemu moralnego jak też właściwe postawienie
problemu kulturalnego - jak pojmować i osądzać rzeczy. Bez
moralności pozostajemy we władaniu kłamstwa. Bez kultury we
władaniu tego, kto ma w swoim ręku narzędzia władzy i stara się,
abyśmy wierzyli, myśleli i wyobrażali sobie to co on chce i co
mu bardziej odpowiada.
W zamieszaniu, w ponurej samotności i zawrotnej przemocy
epoki współczesnej, wszyscy mówią o moralności. Problem moralny
jednak w swej prawdzie wypływa z naszego towarzystwa i dzięki
niemu (naszemu towarzystwu), z czasem, niejako przez osmozę,
komunikuje się naszej świadomości.
Moralność ustala relację pomiędzy działaniem jakie
podejmujemy a przeznaczeniem wszystkiego. Jakiś akt jest moralny
kiedy reflektuje i respektuje swoją przynależność w planie
całościowym. Moralność jest dyspozycyjnością wobec Tajemnicy,
wobec Boga, pokrywa się zatem z otwartością pierwotną wobec
rzeczywistości, z którą i w której stwarza nas Bóg. Bycie
moralnym oznacza zachowanie pierwotnej otwartości na
rzeczywistość, taką jaką Bóg pozwala nam spotkać. Odpowiadamy na
rzeczywistość w takiej mierze w jakiej owa otwartość, którą dał
nam Pan, determinuje "jak" (sposób) naszego działania.
Ludzkie działanie jest zatem moralne wtedy, kiedy służy
całości (è in funzione della totalità). Najbardziej zadziwiający
tego przykład pozostawił nam dziewiętnasty rozdział Ewangelii św.
Mateusza, gdzie Jezus mówi o nierozerwalności małżeństwa a
apostołowie, przestraszeni, wykrzykują: "Jeśli tak przedstawia
się sytuacja mężczyzny wobec kobiety, to nie opłaca się więcej
żenić!" A Jezus odpowiada: "To co jest niemożliwe dla was, nie
jest jednak niemożliwe dla Boga". Ludzki czyn jest prawdziwy,
moralny, jedynie wtedy, kiedy odpowiada całościowemu planowi;
jeśli zaniedbuje jakąś jego część przestaje być moralny
(analogicznie rozum, który jest świadomością rzeczywistości
według totalności jej czynników, kiedy zaciera jakiś czynnik, nie
jest już więcej rozumem, ale kłamstwem). Małżeństwo - mówi Jezus
- istnieje dla Królestwa Bożego, racją ostateczną więzi pomiędzy
mężczyzną i kobietą jest Królestwo Boże. Wtedy można zrozumieć
dlaczego domaga się ono owej przerażającej nierozerwalności,
wierności. Jedynie w obliczu wielkości i okazałości Królestwa
Bożego człowiek potrafi w takiej sytuacji powiedzieć: "Będę
posłuszny". W przeciwnym razie jaki miałby powód do
posłuszeństwa? Co miałoby go motywować?
Któż jednak zdolny jest do takiej moralności? Nikt. W
istocie, każdy człowiek przez swą słabość jest grzesznikiem.
Dlatego bez świadomości bycia grzesznikami nie potrafimy
ustosunkować się do drugiego człowieka nie popełniając
niesprawiedliwości, bez zarozumialstwa, pretensji, ataku,
oszczerstwa, bez kłamstwa! Gdy tymczasem w świadomości bycia
grzesznikami rodzi się zdolność do dyskrecji i pokory w obliczu
drugiego człowieka, tęsknota za prawdą dla siebie i drugiego,
pragnienie, żeby przynajmniej drugi człowiek był lepszy od nas.
"Synowie ludzcy są tylko jak tchnienie, synowie mężów - kłamliwi;
na wadze w górę się wznoszą; wszyscy razem są lżejsi niż
tchnienie. Nie pokładajcie ufności w przemocy ani się łudźcie na
próżno rabunkiem; do bogactw, choćby rosły, serc nie
przywiązujcie. Bóg raz powiedział, dwa razy to słyszałem: Bóg
jest potężny. I Ty, Panie, jesteś łaskawy, bo Ty każdemu oddasz
według jego czynów" (Psalm 61). Jakżeż nieubłaganie oczywisty
jest ten sąd! (któż jednak zgodzi się na to, aby mu się poddać?
Jedynie w towarzystwie człowiek jest zdolny do odczuwania prawdy
tego sądu, mimo wszystkich buntów i usiłowań, aby potwierdzić
samego siebie). Dlatego mówi Jezus: "Wszyscy jesteście źli", i
"Beze mnie nic nie możecie uczynić". Ale, o Chrystusie, gdzie
jesteś? Jedynie od wewnątrz (dal di dentro) twojej przynależności
do towarzystwa, która przywołuje cię do prośby, możesz zwrócić
się do Niego z błagalnym wołaniem o pomoc, ponieważ "to, co dla
ciebie jest niemożliwe, nie jest niemożliwe dla Boga". Nie ma w
tym nic mechanicznego, ale przez wierność towarzystwu, z czasem,
stajemy się zaskakująco zdolni do rzeczy, o których wcześniej
nawet nam się nie śniło, z których wcześniej śmialiśmy się albo
na widok których odwracaliśmy głowę. Ponieważ konsekwencja,
spójność (coerenza) w człowieku jest cudem obecności Boga, a nie
dziełem człowieka: "Twoja, o Panie, jest łaska". Spójność jest
cudem, moralność jest cudem. W przeciwnym razie, jakież nieznośne
zarozumialstwo!
Tak więc znakiem autentycznej moralności nie jest sukces -
w Królestwie Bożym nie istnieje żadna miara - lecz nastawienie
serca, które stara się być wiernym temu jak zostało uczynione na
początku: nastawienie to nazywa się ubóstwem w duchu. Moralność
jest napięciem, dążeniem, jak u dziecka, które uczy się chodzić
i upada dziesięć razy na odcinku dziesięciu metrów do przejścia,
lecz zmierza do swojej matki, podnosi się i zmierza. A komu wolno
osądzać, czy w moim towarzyszu drogi istnieje owo dążenie?
Czyżbym ja był jego sędzią? "Niech nikt nie sądzi, ponieważ
jedynie Bóg sądzi", mówił św. Paweł "ja nie sądzę nikogo, nawet
samego siebie". Moralność jest zatem napięciem, dążeniem, dlatego
nie powstrzyma cię zło. Tak, to prawda, możemy upaść tysiąc razy,
ale nie określa, nie definiuje nas zło, jak natomiast definiuje
ludzi o mentalności tego świata, ludzi, którzy są zmuszeni do
usprawiedliwiania tego, czego nie są w stanie uczynić.
Najwyższym znakiem moralności jest zatem miłosierdzie. Tylko
Bóg zna wszystkie strony działającego człowieka: dla nas
pozostaje jedynie przestrzeń miłosierdzia. Tak jak człowiek
Jezus, który zwracając się do Ojca powiedział: "Ojcze, przebacz
im, bo nie wiedzą co czynią": na nieskończenie małej krawędzi ich
ignorancji konstruował, umierając, ich obronę.
Cechą charakterystyczną prawdziwej moralności jest
pragnienie korekty (correzione) - korygować znaczy "podtrzymywać
się (rządzić się) razem" (reggersi insieme), razem kroczyć - a
jej ostatecznym symptomem jest nieobecność skandalu (assenza di
scandalo). Chrześcijanin, który żyje towarzystwem nie gorszy się
niczym, boleje: nie odczuwa zgorszenia, lecz ból z powodu zła.
Pisze Péguy: Ludzie porządni nie objawiają tej otwartości,
rodzącej się z przerażającej rany, z niezapomnianej nędzy, z
punktu szwu na wieki źle zszytego, ze śmiertelnego niepokoju, z
niewidzialnej, odległej trwogi, z tajemnej goryczy, ze stale
ukrywanych upadków, z blizny na wieki źle zagojonej. Ludzie
porządni nie objawiają zatem owej otwartości na łaskę, która w
istocie jest poczuciem grzeszności". W tym sensie zepsucie
moralne, będące w modzie, zwie się "moralizmem"
(moralizatorstwem).
Jako że nie sposób zrezygnować z moralności, człowiek, który
nie jest posłuszny obecnej Tajemnicy i nie kieruje się pokorą,
miłosierdziem bez gorszenia się, nie przeżywa bólu z powodu
siebie samego, zdradza moralność na rzecz moralizmu.
Moralizm jest wyborem jednostronnym wartości, dla
potwierdzenia własnej wizji rzeczywistości albo własnych korzyści
politycznych, ekonomicznych i psychologicznych (jestem w
porządku). Jak zauważył francuski filozof - Bernard Lévy -
"puryzm, to znaczy pretendowanie do tego, że jakieś społeczeństwo
i rząd są nieskazitelnymi, jest oszustwem największym z
możliwych", ponieważ w sprawach ludzkich to niemożliwe; jak mówił
kardynał Ratzinger, prawem polityki jest mądry kompromis (ale
podobnie jest w relacjach pomiędzy mężem a żoną, i pomiędzy
rodzicami a dziećmi!) Nawet słuszna obrona prawa stać się może
stronniczą metodą brzydkiej walki politycznej albo ślepej i
brutalnej zawiści oraz wendety ("wymordujmy ich wszystkich").
Jeśli dla zaatakowania niemoralności użyje się siły, można
popełnić niemoralność większą od tej, którą chciano potępić, jak
niedawno powiedział kardynał Ruini.
Moralizm objawia się przez dwa poważne symptomy. Pierwszym
jest faryzeizm. Wystarczy w tym kontekście przeczytać przypowieść
o faryzeuszu i celniku. Co decyduje o faryzeizmie? Faryzeuszem
jest ten, który ośmiela się mówić: "Panie, ja jestem porządny!"
Pisze na ten temat św. Tomasz z Akwinu: "Ludziom pysznym, którzy
delektują się własną znakomitością, doskwiera znakomitość
prawdy". Nikt nie jest bardziej anty-ewangelijny od tego, kto
uważa się za porządnego, ponieważ nie potrzebuje już Chrystusa,
wystarcza sam sobie, żyje więc bez napięcia (dążenia), gdyż sam
z siebie ustala miarę tego, co słuszne i identyfikuje ją z tym,
co, jak sądzi, potrafi zrobić. I, w istocie, w konsekwencji używa
przemocy, wymierzonej przeciwko temu, kto jest taki jak on - jak
faryzeusze przeciw Jezusowi - przeciw temu, kto nie myśli i nie
mówi według parametrów ustalonych przez niego albo jego własną
klasę.
Drugim symptomem moralizmu jest łatwość sięgania po
oszczerstwo, używanie oszczerstwa jako narzędzia. Moralizm
przejawia się zatem w posługiwaniu się cudzymi grzechami, albo,
jak swego czasu powiedział - na swój żartobliwy sposób - Jan
XXIII, w mówieniu Confiteor i uderzaniu się przy tym w cudze
piersi: usprawiedliwianie siebie i oskarżanie innych. Skłonność
do gorszenia się powiększa jeszcze granice oszczerstwa, które
zacząć się może w sposób bardzo subtelny.
Są to sprawy, których towarzystwo, zbierające się w imię
Chrystusa, nie może tolerować. Rzeczywiście, niesmak, który
odczuwamy, sprowokowany jest przez owo modne dziś zepsucie,
którego symptomy chciałem zasygnalizować.
W przynależności do towarzystwa znajduje swoje rozwiązanie
nie tylko problem moralny, ale i kulturalny. To znaczy,
przynależność rozwija świadomość właściwych kryteriów, przy
pomocy których należy oceniać to co się dzieje, w przeciwnym
wypadku kryteria ocen zostają nam nieuchronnie narzucone przez
ludzi posiadających władzę. Dlatego, ten kto nie idzie za
towarzystwem, gdy wyraża ono sąd na temat jakiejś sytuacji - z
całym zaangażowaniem prowadzącego je autorytetu - z pewnością
błądzi! (i nie dlatego, że sąd ten jest nieomylny).
Idąc za towarzystwem rozwijamy świadomość wrodzonych
wartości moralnych, które konstytuują serce człowieka, tj.
wartości głoszonych przez Chrystusa. Kryterium najwyższym naszej
świadomości jest pójście za autorytetem, ponieważ posłuszeństwo
łowi w Tajemnicy.
W tej pustyni samotności i przemocy, na której żyjemy,
punktem wskazującym drogę naszej wędrówki nie jest zatem jakaś
idea, przemówienie, jakaś logika, lecz fakt. Idee, logika,
konsekwencja wypływają potem z owego faktu, którym jest nasze
towarzystwo: przede wszystkim jednak trzeba być wewnątrz. Stąd
punktem wskazującym drogę jest relacja przynależności. Jedynie
relacja przynależności, a nie jakaś idea, rani i zmienia. Bycie
razem zmienia nas, ponieważ całość czynników powoli wypracowuje
swą syntezę, również w najbardziej zbuntowanym sercu - o ile nie
jest zbuntowane aż tak, że odchodzi.
Towarzystwo zmusza nas do wejścia w sedno rzeczywistości,
którą przeżywamy, nie każe nam stosować abstrakcyjnych zasad, a
potem, w obliczu rzeczywistości, posługiwać się innymi
kryteriami, co powoduje brak spoistości i podział przynoszący
ujmę naszej jedności i godności ludzkiej. Mówił Jan Paweł I:
"Prawdziwym dramatem Kościoła, który chętnie określa się jako
nowoczesny [prawdziwym dramatem towarzystwa, które określa się
jako nowoczesne] jest skłonność do korygowania zachwytu z powodu
wydarzenia Chrystusa przez jakieś reguły". Reguły nigdy nie będą
przyczyną konwersji, ale podziw dla wydarzenia Chrystusa,
ponieważ to, co powoduje nawrócenie jest jak subtelna czułość
serca, to miłość, a nie rozkaz, którym jest każda zasada. Znowu
Jan Paweł II stwierdza: "Przebudzenie się ludu chrześcijańskiego
ku większej świadomości Kościoła, budując żywe wspólnoty, w
których pójście za Chrystusem staje się konkretne i obejmuje
wszystkie aspekty życia, oto właściwa odpowiedź na dominującą
kulturę, która zagraża na serio ludzkim i chrześcijańskim zasadom
i autentycznym wartościom społecznym". Przebudzenie się ludu
chrześcijańskiego ku większej świadomości Kościoła obchodzi nas
ze względu na chłopców i dziewczęta, popełniających samobójstwo,
ze względu na przemoc, która nas otacza, ze względu na świat;
nasze towarzystwo jest dla świata: Propter nos homines On
przyszedł, umarł i zmartwychwstał. Chrystus jest "dla" świata,
my jesteśmy "dla" świata.
Jaki jest największy cud, który zrealizował Bóg stawszy się
człowiekiem? Największym cudem, widzialnym, dotykalnym (bo cud
jest faktem doświadczalnym zmysłowo), który Chrystus przyniósł
światu jest jedność pomiędzy ludźmi: niemożliwa jedność pomiędzy
ludźmi (niemożliwa również pomiędzy mężczyzną i kobietą: "Dla was
jest to niemożliwe"). Stąd Jezus, zanim umarł na krzyżu,
powiedział: "Ojcze proszę Cię, aby byli jedno, żeby świat
uwierzył", tj. żeby świat spostrzegł się, że Ja jestem prawdą.
Jedyną odpowiedzią na głuchy krzyk tych młodych ludzi,
którzy popełniają samobójstwo, na przemoc, godzącą w nas
wszystkich, jest realizacja jedności, do której uzdalnia nas
Chrystus, jest realizacja jedności naszego towarzystwa,
towarzystwa pomiędzy ludźmi w imię Pana. "O Boże, spraw abyśmy
wydali owoce życia wiecznego - tj. prawdziwego życia - dla
zbawienia świata, skoro dajesz nam radość bycia jedno w
Chrystusie Panu". Życzmy sobie radości bycia, czucia się i życia
jako jedno w Chrystusie Panu!
tłum. ks. Joachim Waloszek
|