Bez konkretnej historii, bez spotkania nasza wolność nie pojęłaby Chrystusa
jako dobra samego w sobie, jako ideału oraz swego przeznaczenia, jako czegoś,
co powinno ją uzdrowić z jej bojaźliwej i upartej woli błądzenia. Notatki
z rozmowy Ks. Luigi Giussaniego z grupą studentów, sierpień 1984.
|
1. Fenomen, który wydarzył się.
Przede wszystkim sformułujmy przesłankę, która ukaże nam pewien
stan rzeczy, pewien fenomen, który wydarzył się między nami w
ciągu ostatnich lat. Styl życia, jaki w ostatnich latach
faworyzowała wspólnota (na różnych uniwersytetach) jakby wyzwolił,
odciążył od problemów tego, kto uczestniczył w życiu
wspólnoty. To znaczy, przeżywane doświadczenie pozwoliło przeczuć
i odczuć, że osnowa życia nie jest zdeterminowana przez problemy
lecz przez "coś od nich większego": problemy są jak droga
ludzkiego dynamizmu, dynamizm jednak zdeterminowany jest przez
metę, a nie przez drogę. Sedno życia nie leży w problemach, w
interesach, w gestach, ale w "czymś od nich większym", w czymś,
co odnosi się do osoby, angażuje osobę i wymaga osobistej
odpowiedzi: doświadczalnym tego potwierdzeniem jest fenomen,
który się nam wydarzył.
To "coś większego" zaczyna nabierać konkretnych kształtów
dzięki słowu "przeznaczenie" (destino - przeznaczenie, los, cel
ostateczny): coś, ku czemu wszystko zmierza, coś, ku czemu
stworzone zostało nasze serce, czego oczekujemy i naprzeciw czego
kroczymy, coś, dzięki czemu nie żyjemy nadaremnie. Coś, co
ocaleje z moich gestów, z mojego losu. Tym, co się liczy, co
przetrwa, (dosł. co "jest") z mojej miłości do ojca i matki, z
mojej miłości do kobiety, z mojej pracy i mojej kariery, jest
moje przeznaczenie (il mio destino). W przeciwnym wypadku
wszystko idzie na marne. Natychmiast jednak narzuca się
alternatywa. Przeznaczenie może być pojmowane jako coś chcianego
i stworzonego przeze mnie, jako owoc moich rąk ("chcę tego i będę
to miał!"): to jest moralizm. I tak na przykład w dziedzinie
uczuć to ja będę tym, kto określa albo stwarza przeznaczenie,
konsystencję życia i to, co naprawdę się liczy. To jednak jest
zepsuty i pusty moralizm. Oto zaś alternatywa. Nie uczyniłem
siebie sam. "Coś innego" dało mi życie, smak uczuciowości,
działania, itd.: tak więc nie ja winienem określać czy determinować
swoje przeznaczenie, ale przeciwnie, to przeznaczenie
rodzi ową możliwość "hazardu" w dziedzinie ekonomii, albo stwarza
szansę na polu uczuć itd. Przeznaczenie pokrywa się zatem z
ideałem. Ideał, czyli ostateczny powód drżenia mojego serca i
moich działań, związany jest z przeznaczeniem, owszem, ideał i
przeznaczenie to jedno i to samo. Ponieważ jawiąca się przede mną
możliwość zrobienia kariery, została mi dana: ideał jest
przeznaczeniem; i wdzięk, ukradkiem zauważonej w tramwaju,
kobiety, który mnie podekscytował, został mi dany: dlatego
ideałem, który został we mnie obudzony jest przeznaczenie. Tym,
co budzi we mnie mój gest - moją uczuciowość, zainteresowanie,
ciekawość - jest przeznaczenie. W tej mierze w jakiej budzi się
we mnie zainteresowanie, przeznaczenie podbija moje serce: Ideał
jest przeznaczeniem o ile podbija serce. Skoro ideał podbija
serce, nie może być wynikiem jakiejś gadaniny - treścią jakiegoś
marzenia poprzedzającego sen, albo dyskursu złożonego ze słów,
być może nawet opartego o poetyckie cytacje - lecz wynikiem
posiadania u boku czegoś ludzkiego, osoby, albo lepiej:
obecności.
Słowo "ideał", które wskazuje na związek przeznaczenia z
drżeniem serca, nie jest pustosłowiem, lecz oznacza posiadanie
u swego boku określonej ludzkiej rzeczywistości. Ideał utożsamia
się z czymś, co już jest, w przeciwnym razie nie byłby ideałem
(stąd sen jest czymś krańcowo różnym od ideału i pozostawia po
sobie pustkę). Nie podejmuje się ryzyka dla ideału, chyba że z
powodu czegoś, co już jest. Na przykład: "Stawiając w Toto Lotku
zawsze na numery 3, 7, 29, 42, mógłbyś za milion lat wygrać
tysiąc miliardów". Tylko wariat mógłby zainwestować swoją wolność
dla takiej hipotezy. Wolność angażuje się ze względu na coś, co
już jest. W istocie bowiem, wolność łączy się z dobrem, jest
"wolą dobra", a dobro jest satysfakcją ze znaczenia, jest
spełnieniem wymogu serca.
Tak więc ideał i przeznaczenie albo łączą się z obecnością,
albo są pustosłowiem, czczą gadaniną. Postrzeganie czy
przeczuwanie ideału i przeznaczenia nie oznaczają więc jakiegoś
wyobrażania sobie, wymyślania albo predeterminacji, lecz
oznaczają posiadanie u boku czegoś ludzkiego, jakiejś obecności.
Dobrze objaśnia to pytanie, z którym wielokrotnie zwracali się
do nas niektórzy exterroryści: "Co to takiego jest między wami,
co sprawia, że byliście przedtem i jesteście obecnie", podczas
gdy my kiedyś owszem byliśmy, teraz już nie?" Chciałbym odpowiedzieć
na to pytanie - które wprowadza nas w samo sedno całego
problemu - przy pomocy fragmentu pewnego listu: "Dzięki każdemu
z was, spotkanie Chrystusa oznaczało dla mnie nadanie imienia
temu czemuś więcej, co zobaczyłem w was". To znaczy, dzięki
każdemu z was mogłem poznać imię owego, zauważonego wśród was,
czegoś więcej: Chrystusa. Ale tę myśl pośrednio i domyślnie
zawiera pytanie terrorystów: "Co to takiego jest między wami, co
sprawia, że byliście przedtem i jesteście obecnie?" Również dla
ateisty albo człowieka areligijnego widoczne jest to, co trzyma
nas razem; i może być przez niego zauważone nawet jeśli nie
odczyta on imienia tego czegoś, nie rozpozna twarzy.
2. "Czy wierzysz w to?"
Tu jawi się pytanie przypomniane przez tegoroczny plakat
wielkanocny: "Czy wierzysz w to?" (J 11, 21-26). Jako że, nawet
ktoś najbardziej zagubiony wśród nas nie może zaprzeczyć, iż w
ostatnich latach wydarzył się, opisany wyżej, fenomen. Urzeczywistniło
się przeczucie czegoś większego pomiędzy nami, czegoś, co
obchodzi osobę oraz dotyczy osoby, i zaczęliśmy brać pod uwagę,
i wciągać do gry samych siebie, nie tylko własną przebiegłość.
To "coś więcej" ma swoje imię, które być może brzmi ciągle
jeszcze abstrakcyjnie, ale znowu zabrzmiało. Tak jak to zostało
powiedziane w cytowanym liście, "dzięki każdemu z was poznałem
imię tego czegoś więcej, które zobaczyłem w was: Chrystus". Czy
wierzysz w to?
"Ja jestem Zmartwychwstanie i Życie, wierzysz w to?" Problem
zstępuje prostopadle do osoby: mianowicie dzięki życiu
wspólnotowemu jesteśmy jakby uwolnieni od problemów i podniesieni
na duchu, natomiast nigdy dzięki sobie samym. "Czy wierzysz w
to?" Albo, co oznacza to samo: "A wy mówicie, że kim jestem?".
Pytanie, które zaproponował nam na powrót plakat wielkanocny,
pytanie którego aż dotąd jakby nieświadomie unikaliśmy, mniej lub
bardziej przynagla, żeby ów fenomen, który w ostatnich latach
wydobył pośród nas na światło dzienne imię Chrystusa ("Ten, który
jest pośród nas") stał się fenomenem osobistym. Problemem, który
się teraz otwiera, jest problem egzystencjalnej i osobistej więzi
pomiędzy mną a Chrystusem, problem więzi egzystencjalnie
osobistej pomiędzy mną a rzeczywistością, którą On powołuje do
istnienia, to znaczy wspólnotą, towarzystwem.
Problem egzystencjalnej i osobistej więzi z Chrystusem
oznacza, że pobudka (przyczyna, motyw) opisanego wyżej fenomenu
- odkrycia i percepcji "czegoś większego" pomiędzy nami, czegoś,
co interesuje osobę i co ma swoje imię: Chrystus - winna
przeniknąć jak pchnięcie mieczem w sam środek mojego serca, w
środek mojej samoświadomości, w środek mojego samopoczucia, czy
to wtedy, gdy patrzę na oblicze kobiety, czy wtedy, gdy wymachuję
plikiem zarobionych w pracy pieniędzy.
W tym punkcie powinniśmy jednak wyszczególnić czynniki,
które sprawiają, że obecność tego "czegoś więcej", które ma jedno
jedyne imię: Chrystus - ponieważ poza nim nie istniej nikt, kto,
będąc człowiekiem, powiedziałby: "Ja jestem Zmartwychwstaniem i
Życiem"; "Ja jestem Drogą, Prawdą i Życiem" - staje się więzią
osobistą i egzystencjalną.
3. Czynnik pierwszy: narzędzie wolności
Wolność polega na przylgnięciu do dobra nie zaś - jak głosi
powszechna mentalność - na neutralności, to znaczy na możliwości
wyboru tego czy tamtego, zgodnie z własnym upodobaniem. Wolność
(por. Il senso religioso, Jaca Book, Milano 1986) jest
skłonnością albo przeznaczeniem do prawdy, do piękna, do
sprawiedliwości, do dobra, do miłości. Aktem wolności jest
spotkanie z prawdą: wolność jest przylgnięciem do prawdy o ile
ta pociąga mnie, ponieważ jest dla mnie odpowiednia, i stąd jawi
mi się jako dobro. Prawda, piękno i dobro konstytuują zatem
osnowę wolności. Wolność polega na rozpoznaniu korespondencji
pomiędzy napotykaną rzeczywistością a skłonnością do dobra, które
jest w nas, rzeczywistością a oczekiwaniem szczęścia, które nas
konstytuuje (przylgnięcie do zła jest zachwianym w równowadze
przylgnięciem do dobra). Kiedy mamy przed sobą coś, co odpowiada
określającemu nas wymogowi prawdy, piękna i dobra, to realizacja
tego czegoś oznacza wolność.
Jeśli staję przed tym "czymś większym", przed przeznaczeniem
i ideałem - tym ze względu na co zostaliśmy stworzeni i poruszamy
się - jako obecną wśród nas rzeczywistością, to pierwszym
warunkiem, który należy uwzględnić i zrealizować, jest właśnie
wolność. Kiedy w grę wchodzi przeznaczenie albo ideał, które choć
niewyraźnie, przebłyskują pośród nas, to tym co powinno się
przyłączyć jest wolność. Ale może się nie przyłączyć! Jakie
zastrzeżenie na ogół zniechęca wolność? Że przynależność niesie
z sobą pełno komplikacji, że dla przynależności do tego "czegoś
więcej", które jest wśród nas: Chrystusa, wymaga się Bóg wie
czego. W tym kontekście pojawiają się dwie ważne uwagi.
A. Pierwszym odruchem wolności jest prośba; prosić Go.
Wspominam zawsze jak w piątej klasie gimnazjum zgubiłem się w
lesie u podnóża Tradate na wzgórzach Varesotto. Zapadał wieczór
i im szybciej biegłem szukając drogi na własne konto ("ja chcę
przeznaczenia!"), tym bardziej zapuszczałem się w gęstwinę lasu
i gubiłem orientację. Zacząłem więc nawoływać, i po długim czasie
odpowiedział mi z oddali jakiś ludzki głos. Wołanie było
pierwszym odruchem mojej wolności. W tamtym momencie odczułem
strach przed nicością i śmiercią - tzn. przed nocą w ciemnościach
lasu - i pragnienie życia - chciałem wrócić do domu. Pragnienie
odnalezienia drogi i powrotu, właśnie oczekiwanie tych dwóch
rzeczy, stanowiło samą naturę mojej wolności, dlatego zacząłem
wołać: prośba, wołanie były pierwszym odruchem wolności.
Jeśli, spostrzegłszy obecność tego "czegoś większego" wśród
nas, ideału i przeznaczenia i dowiedziawszy się, że ma ono swoje
imię - Chrystus, nie mówię "Przyjdź", nie wołam, nie proszę Go,
to okłamuję samego siebie, zdradzam samego siebie,
sprzeniewierzam się samemu sobie, ponieważ dysponowałem
postrzeżeniem i odczuciem prawdy. Owszem, nie znam dalszej drogi,
nie wiem jak kontynuować, ale jedno jest dla mnie zawsze jasne
i możliwe: mogę wołać "Przyjdź!". Gdybym nie wołał, zadawałbym
kłam samemu sobie, stawałbym się kłamstwem: zanegowałbym
przeczucie albo posiadane postrzeżenie, nie rozpoznałbym prawdy.
Dokładnie tak jak lis z baśni Ezopa, który widząc piękne
winogrona i nie mogąc dosięgnąć ich łapami, bo były zbyt wysoko,
odszedł mówiąc: "nie ma", a to co jest "jest kwaśne", zamiast
wziąć narzędzie, którym mógłby je dosięgnąć, (to znaczy drabinę).
Najbardziej elementarną i prostą zasadą, najpiękniejszą
zachętą, jaką można zaoferować każdemu, jest zatem, aby dzień
zaczynać od prośby. Ale od prośby, nie od powtarzania formuł.
"Przyjdź Królestwo Twoje", można powiedzieć jak jakąś formułkę;
"bądź wola Twoja" można powiedzieć jak jakąś formułkę: te słowa
winny stać się prośbą.
B. Prośba sprzeciwia się moralizatorstwu.
Prośba sprzeciwia się moralizatorstwu, ponieważ jest wolna od
wszelkich wewnętrznych i zewnętrznych warunków i można się z nią
zwrócić niezależnie od przewidywanych efektów. Nie niezależnie
od przewidywanego efektu końcowego, lecz od efektu na miarę
tworzonych przez nas wyobrażeń, na miarę przez nas określonych
i postawionych warunków: "Jutro, chcę żeby było jutro ...!".
Pomyślmy o tym co się wydarzyło, kiedy Jezus zapytał Piotra:
"Czy ty mnie kochasz?", a on odpowiedział: "Tak, Ty wiesz"; a
przecież był biednym nieszczęśnikiem, który dopiero co zdradził
Jezusa i w każdej chwili mógł Go zdradzić ponownie. A jednak dno
piotrowego serca wołało: "Przyjdź!", "Mogę zdradzić Cię tysiąc
razy, a jednak proszę Cię: "Przyjdź!". Prośba jest do tego
stopnia pierwszym odruchem wolności, że nie jest zależna od
jakichkolwiek warunków w jakich się znajdujemy. "Tak", które
wyraża jest głębsze od każdego błędu.
W obliczu tego "czegoś", co jest między nami, co jest
większe od każdej atrakcji, w obliczu obecności przeznaczenia i
ideału, który nauczyliśmy się wołać, trochę nieśmiało, po
imieniu: Chrystus ("Ten, który jest pośród nas"), w obliczu tego,
wolność, aby się potwierdzić, nie potrzebuje jakichś szczególnych
obwarowań i warunków. Pierwszym jej odruchem, a nawet jedynym
prawdziwym jej odruchem, jest wołanie ubogiego, żebranie. Bo
człowiek "jest" ubogi a jedynym jego bogactwem jest żebracze
wołanie, "Przyjdź!", pozbawione jakichkolwiek warunków. Mógłbym
być łotrem większym niż jestem, a jednak jak św. Piotr,
odpowiedzieć Chrystusowi: "Tak, Ty wiesz, że Cię kocham", choć
jestem pełen zła, i możliwości popełniania zła. Prośba "Przyjdź"
jest "tak" głębszym od wszystkiego. "Czy wierzysz w to?":
pierwszym czynnikiem, który wchodzi w grę, jest zatem nasza
wolność, "tak", które jest prośbą: "Przyjdź!".
4. Czynnik drugi: nie historia, lecz "pewna" (konkretna, określona) historia.
Gdybym w pierwszej klasie licealnej nie spotkał księdza Gaetano
Corti, gdybym nie usłyszał zaledwie kilku lekcji włoskiego
prowadzonych przez księdza Giovanni Colombo, gdybym nie spotkał
chłopców, którzy wobec tego, co czułem i mówiłem wytrzeszczali
oczy jak wobec jakiejś niespodzianki, niepojętej a jednocześnie
przyjemnej, gdybym nie zaczął się z nimi spotykać, gdybym ja nie
miał tego towarzystwa; ale też gdybyś ty nie spotkał tego
towarzystwa, wtedy Chrystus, tak dla mnie jak i dla ciebie, byłby
pojęciem, przedmiotem teologicznych dociekań, albo, w najlepszym
wypadku, zachętą do pietystycznej uczuciowości, ogólnej i mętnej,
która precyzuje się jedynie jako obawa przed grzechem, to znaczy
jako moralizm (moralizatorstwo).
Drugim warunkiem jest zatem pewna historia; nie historia w
ogólności, ale pewna historia, pewna szczególna historia. Pewne
spotkanie. "Mistrzu, gdzie mieszkasz? Przyjdźcie i zobaczcie".
Albo: "Ty nazywasz się Szymon, jesteś synem Jony, odtąd będziesz
nazywał się Piotr" - mówił ze wzrokiem sondującym charakter
Szymona, nadając mu, jak to było w zwyczaju, przydomek, który by
go określał. A kto wie jakim wzrokiem popatrzył ów "mafioso",
poborca podatkowy, kiedy Jezus powiedział mu: "Mateuszu pójdź za
mną". Albo, wyobraźmy sobie jeszcze (jest to najbardziej ludzka
ze wszystkich kart Ewangelii), jak Jezus, idąc ulicą, zatrzymuje
się pod drzewem, patrzy w górę, ponieważ na drzewo wdrapał się
pewien człowiek, żeby go zobaczyć; i mówi mu: "Zacheuszu, przyjdę
do twojego domu". Konkretne spotkanie.
Historia utkana jest ze spotkań (jeśli ktoś jeździ
codziennie tramwajem nie tworzy historii; lecz jeśli codziennie
w środku tramwajowego tłoku mówi; "Boże, ofiaruję ci mój dzień
za tych ludzi", jego codzienny tramwaj staje się historią,
ponieważ otrzymuje pewne idealne znaczenie; albo jeśli spotyka
tam pewną osobę, która poruszyła go pewnym słowem albo sądem,
idzie do domu i rozmyśla: to tego dnia tramwaj stał się pewną
historią, ponieważ wzbogacił jego życie o jakąś prawdę).
Drugim warunkiem jest zatem "pewna" historia. Bez tej
historii, to znaczy bez tego spotkania (albo tych spotkań), nasza
wolność nie pojęłaby, że Chrystus (to "coś większego") jest
dobrem samym w sobie, ideałem i jej przeznaczeniem, czymś, co
winno uzdrowić ją z jej nieśmiałej i jednocześnie upartej chęci
błądzenia.
Historią jest towarzystwo w drodze. Jest nią spotkanie, a
więc i towarzystwo w drodze. Ponieważ nie jest żadnym spotkaniem
to, które nie pozostaje i nie trwa, to jest po prostu przymusowy
styk jednego ziarnka piasku z drugim ziarnkiem w tumanie kurzu
wywołanym przez wiatr. Naszą historią jest nasze towarzystwo; to
towarzystwo, w którym trwa wielkie towarzystwo Tego, który jest
pośród nas, Tego, który jest między nami, tego "czegoś
większego", ideału i przeznaczenia: Chrystusa.
Obecność spotykana, postrzegana i przeczuwana wewnątrz tego
towarzystwa i tej historii zmienia nas, zanim się spostrzeżemy,
poddaje fermentacji nasze działanie i sprawia, że staje się ono
inne, zdolne do stawienia czoła wewnętrznym i zewnętrznym
uwarunkowaniom zdolne do stawienia czoła czasowi. Rzeczywistość
obecna i widoczna wśród nas, w towarzystwie, zmienia nas i
pozwala nam pozostać wiernym. A wierność staje się fundamentem
nowej wiedzy, to znaczy nowej percepcji i nowego osądu.
Tak więc nasze towarzystwo jest miejscem, gdzie staje się
możliwe osobiste "tak" wolności ("Czy wierzysz w to?") Inaczej
mówiąc: pierwszym warunkiem do powiedzenia "tak" jest wolność
jako pragnienie szczęścia i spełnienia, wolność jako przeczucie
prawdy i odpowiedniości, która ukazała się nam podczas bycia
razem (w przeciwnym wypadku nasze pozostawanie razem byłoby
irracjonalne). Towarzystwo jednak, to znaczy "pewna" historia
utkana ze spotkań, jest miejscem gdzie to "tak" wolności (w
odpowiedzi na prośbę o Chrystusa) staje się możliwe (byłbym zatem
oszustem w tym towarzystwie, okłamywałbym sam siebie, gdybym nie
powiedział tego "tak").
5. Czynnik trzeci: Dar Ducha Świętego
Dlaczego dana osoba cechuje się bogatą i twórczą uczuciowością
(affettivita, uczuciowość, wrażliwość)? Gdzie jest źródło owego
porywu przylgnięcia (adesione)? Jasne, że jeśli ktoś ma tego typu
uczuciowość (wrażliwość) to zawsze po to, aby spełnić jakieś
zadanie: w swoim domu, pomiędzy przyjaciółmi, w społeczeństwie,
ponieważ każde bogactwo ma na celu spełnienie jakiegoś zadania.
Skąd jednak bierze się ta właśnie uczuciowość (wrażliwość)?
Czyżby dawał ją ten, kto ją posiada? Nie, zastaje ją przyrośniętą
do swego ciała, ona wyrasta z ostatecznych korzeni jego bytu,
tak, że kiedy mówi "jestem", to wypowiada te słowa z tym
intensywnym i twórczym uczuciem, które go wyróżnia. Jednym
słowem, tym, co wzbudza, skąd wypływa, i co mobilizuje naszą
uczuciowość jest ta energia, która sprawia wszystko; owa
uczuciowość jest darem Ducha. Nazywa się Duchem, energią Bożą,
przy pomocy której z niczego zostały stworzone rzeczy i przyjmują
określoną postać, i która interweniuje, aby odnaleźć stworzenie,
aby wskrzesić je z martwych, to znaczy, aby pokonać każde
ograniczenie (ponieważ śmierć jest symbolem ograniczenia). Tym,
co mobilizuje naszą uczuciowość jest zatem energia Boża, energia
przeznaczenia, ideału, tego "czegoś większego", co jest pośród
nas, to znaczy Chrystusa, który panuje nad historią i mówi:
"Poślę wam mojego Ducha". Dlatego nikt nie może powiedzieć:
"Przyjdź", jeśli nie w Duchu Świętym. To Duch Święty sugeruje
poryw uczuciowości, pierwszy właściwy krok wolności (por. Rz
8, 19-27 oraz 1 Kor 2, 1-16).
Co to takiego, co mobilizuje rzeczywistość, słońce, ziemię,
ale także wszystkie działania, wydarzenia, i rozwiązuje wszelką,
w przeciwnym wypadku absurdalną, gmatwaninę sytuacji, rozjaśnia
ją, do tego stopnia, że staje się drogą, wskazówką, szlakiem, dla
każdego, kto uznaje Chrystusa, kto mówi "tak, wierzę" (dla kogoś,
kto mówi "tak, wierzę" cała ta gmatwanina sprzeciwiających się
sobie okoliczności staje się drogą)? Kim jest ten, kto w ten
sposób mobilizuje historię? To Duch Chrystusa, energia, przy
pomocy której Chrystus, przenikając czas i przestrzeń, prowadzi
świat ku jego przeznaczeniu, którym jest On sam, Jego ostateczne
Objawienie się (por. Ef 1, albo głębię czułości u J 15, 26-27,
albo jasność sądu u J 16, 5-15). Dlatego też Duch nazywany jest
Stworzycielem albo Ożywicielem. Cudowna sekwencja Veni Sancte
Spiritus opisuje to Odżywcze i cudowne Źródło, z którego nasze
życie przejmuje życiodajne drgania, aż staje się rozwiniętą
myślą, drżeniem uczuć, dziełem. Ponieważ to nie z nas rodzi się
wolność, będąca miłością (affezione) i przylgnięciem do prawdy,
nie z nas rodzi się "pewna historia", jako towarzystwo, które
dźwiga ze sobą znaczenie mojej osoby (jeśli chodzi o moje znaczenie,
bez tego towarzystwa byłbym dosłownie zgubiony) to nie z nas rodzą
się te dwie rzeczy, ale z Ducha, one są w swej istocie
darem Ducha: to, co nam się wydarza zostało nam dane. Stąd
Chrystus nazywa Ducha także Pocieszycielem: nie kimś, kto
likwiduje uwarunkowania w jakich się znajdujemy, lecz kto
napełnia nas solatium, napełnia radością życie z jego
uwarunkowaniami.
6. Trzy niewyobrażalne konsekwencje antropologiczne
Wdzięczność. Nie możemy nie dziękować z całego serca Jezusowi,
za to, że stał się wśród nas widzialnym towarzyszem. Tu leży
istota tego, co różnicuje ludzi pod względem kulturowym i
fizycznym; na tym polega wielki podział. Wszystko w nas jest
zdeformowane, wszystko w nas jest "pomylone", jeśli nie rodzi się
z owego dziękczynienia. Jaki wymiar urzeczywistnia ktoś, kto je
i pije, czuwa i śpi, żyje i umiera, kocha i przebacza, pracuje
i odpoczywa, wychodząc przy tym od dziękczynienia, od wdzięczności
wobec Chrystusa? Urzeczywistnia bezinteresowność
(gratuità), to znaczy ten wymiar, w którym człowiek ostatecznie
staje się człowiekiem, jedyny wymiar w którym człowiek jest
człowiekiem. Z niej rodzi się twórczość i radość; z niej rodzi
się płodność. Płodność możliwa jest jedynie dzięki bezinteresowności.
Przynależność. Jeśli w moim życiu obecny jest wymiar
wdzięczności, to jak odczuwam samego siebie, jaka jest moja
samoświadomość, kim jestem? Przynależę do "czegoś", co mi pozwala
być wdzięcznym, do "czegoś", co doprowadziło mnie aż dotąd.
Wyrazem wdzięczności jest przynależność do faktu Chrystusa. Ów
fakt ma na imię Chrystus, ale znakiem tego imienia jest nasze
towarzystwo, spotkanie, które się wydarzyło. "Twój znak i Twoje
imię to ta sama rzecz". Stąd ważny wniosek: jeśli przynależę, to
znaczy, że tym, co mnie prowadzi jest coś innego. Posłuszeństwo
jest prawem życia. "Panie, moje serce się nie pyszni / i nie
patrzą wyniośle moje oczy..." (por. Ps 130).
Dobro zwycięża zło. Ostatecznym dowodem boskości naszej
drogi, to znaczy tego, że Bóg jest z nami, że Chrystus jest
Bogiem, jest to, że w tej przynależności, wszystko przyczynia się
do dobrego, wszystko wytycza drogę do Chrystusa, nawet zło,
własne zło. A to "coś więcej" niż stwarzanie z niczego, do tego
stopnia jest to sprawa boska.
Trzy ostatnie konsekwencje determinują naszą antropologię:
przeżywanie poczucia siebie jako wdzięczności, samoświadomość
jako przynależność i więź z każdą rzeczą jako dobro.
Owo "tak" nie przestanie dojrzewać i potężnieć zanim nie
pokryje się z horyzontem świata. Wszystko to jest wyłącznie
boskie: wdzięczność jest boska; rozpoznanie własnej
przynależności stało się możliwe jedynie dzięki obecności boskiej
rzeczywistości; to, żeby wszystko współdziałało dla dobra,
sprawić może jedynie boska do n-tej potęgi rzeczywistość, to
znaczy boski Odkupiciel, Chrystus.
tłum. ks. Joachim Waloszek
|