Pochodzę z Kalifornii, a od trzech lat uczę historii w katolickim, męskim college'u w Nowym
Jorku. Moi uczniowie są Amerykanami włoskiego pochodzenia. Pamiętam, że począwszy od
pierwszego dnia pracy, przed wejściem do klasy zawsze odmawiałem "Zdrowaś Mario"
prosząc Najświętszą Pannę o to, żebym był zdolny; obserwować, kochać i rozpoznawać
Chrystusa w tym, co mnie czeka.
W połowie pierwszego roku, konkretnie w lutym, chłopcy zaczęli "okupować" moje biurko
po lekcjach zasypując mnie tysiącem pytań, do tego stopnia, że spóźniałem się na następne
zajęcia. W pewnym momencie powiedziałem sobie: "Tak dalej być nie może, trzeba to
zmienić" i zaproponowałem im: "Posłuchajcie, dzisiaj po lekcjach przyjdźcie po mnie, bo
chcę, żebyśmy zrobili coś razem."
"Ok, mister Basich, ale co będziemy robić?"
"To niespodzianka"
Przyszli. - "Co z niespodzianką?"
"Chcę wam przeczytać książkę pewnego włoskiego księdza, don Giussaniego"
"Ok, panie Basich"
Zaczęliśmy czytać "Zmysł religijny". W tym momencie można powiedzieć, że to było
piękne, ale...dość zwyczajne - wielu nauczycieli mogłoby dać podobne świadectwo. Lecz
problem polegał. na tym, że to było pięciu chłopców i że byliśmy w Stanach Zjednoczonych.
Nagle jeden z nich zaczął zadawać podejrzliwe pytania: "Panie Basich, czy pan przypadkiem
nie ma dziwnych upodobań- mówiąc wprost: czy przebywa pan z nami tylko dlatego, że jest
pan homoseksualistą?"
Brzmi to absurdalnie, ale naprawdę padło takie pytanie. Zdałem sobie sprawę, że ci chłopcy
nie doświadczyli nigdy bezinteresowności; dla nich zawsze musi istnieć jakaś ukryta
intencja.
Początkowo czułem się urażony i odpowiedziałem szybko pytaniem na pytanie: "A ty jak
myślisz?". Później uświadomiłem sobie, że ten niepokój musiał zrodzić się gdzie indziej - ich
rodzice mieli te same wątpliwości.
Pomyślałem sobie, że to była klęska. Wszystko na nic! Rządzi tu kultura antychrześcijańska,
a nawet antyludzka, o której mówi ks. Giussani.
Zdecydowałem się porozmawiać z rodzicami chłopców. Po tym, jak mnie poznali, pozwolili
swoim synom spotykać się ze mną niemal o każdej porze i w każdym miejscu.
W następnym roku nasza grupa powiększyła się. Kiedyś jeden z uczniów powiedział: "Panie
Basich, wszystko to ,o czym czytamy w "Zmyśle religijnym" jest tematem wielu wierszy, o
których się uczymy, prawda? Jeśli tak to czemu nie zorganizujemy spotkania dla całej
szkoły, żeby wspólnie czytać tę poezję?" Na początku byłem dość sceptycznie nastawiony do
tego pomysłu, ale szybko się do niego przekonałem. Zorganizowaliśmy to "Poetry Reading"
(czytanie poezji). Przyszło 40 uczniów, 12 nauczycieli i sam dyrektor szkoły. Obok wierszy
znanych autorów - Leopardiego, Miłosza - niektórzy chłopcy czytali swoje własne utwory,
pełne smutku i pesymizmu. To był nasz pierwszy, publiczny gest. Od dyrektora szkoły
dostałem później list, w którym dziękował mi za podjęcie tej inicjatywy, wyrażając
zdumienie faktem, że nauczyciel zajmuje się uczniami także po lekcjach i nie chce za to
dodatkowych pieniędzy.
Pod koniec roku zorganizowaliśmy pierwsze wakacje GS dla całego Wschodniego
Wybrzeża. Ostatniego dnia jeden z uczniów powiedział mi: "Panie Basich, myślę, że
powinniśmy zastanowić się nad tym - czy to jest możliwe, żebyśmy, nie znając się dobrze,
byli tak bardzo zjednoczeni, jeśli Bóg, to znaczy Chrystus nie byłby tak naprawdę obecny
wśród nas?"
"No...tak, powinniśmy zastanowić się nad tym..." - to była jedyna odpowiedź, jakiej mogłem
mu udzielić.
Nasza przyjaźń stała się coraz bardziej wymagająca. Do tego stopnia, że któregoś wieczoru
jeden z uczniów przyprowadził do mnie swoja przyjaciółkę, mówiąc:
"Panie Basich, chcę, żeby pan ją poznał."
"Ok, jak masz na imię"
"Ona jest w ciąży"
"Aha, a z kim już o tym rozmawialiście?"
"Z nikim, ty jesteś pierwszy"
W takich okolicznościach rozumiesz, że zbędne stają się wszelkie przemowy i wywody. Oni
są tam dla ciebie, a ty jesteś kierunkiem Wydarzenia, które "wywróciło do góry nogami"
twoje życie wcześniej. I to jest ta racja, której ci chłopcy ufają.
Chris BASICH
|