KTÓRY ZBAWIAJĄC
ZBAWIASZ DARMOWO
Notatki z rozmowy księdza Luigi Giussaniego ze studentami. La Thuile, Aosta, sierpień 1991
1. Sąd o życiu

Chciałbym rozpocząć naszą rozmowę, czerpiąc inspirację z trzech fragmentów mozartowskiego Requiem. Reprezentują one w sposób syntetyczny sąd o życiu, sąd, w którym ocalona zostaje godność wolności, przede wszystkim zaś godność Boga; reprezentują one ów sąd ukazując głębokie przeciwieństwo (które w końcu nie jest sprzecznością) z jakiego on wypływa, dramatyczną przeciwstawność którą wyzwala w czasie (muzyka Mozarta dobrze nam to uzmysławia).

Każde zdanie zaczyna się od niepodważalnej afirmacji wyższości Boga, panowania sprawiedliwości i prawdy, i zaraz potem zostaje jakby przerwane przez coś, co niespodziewanie osładza tę surowość sprawiedliwości, tę cierpką afirmację prawdy, łagodzi ją w prośbie, w błaganiu, o którym wiadomo, iż może być wzniesione. "Rex tremendae majestatis" - tak zaczyna się pierwszy fragment: Królu straszliwego majestatu, do którego nie śmie się zbliżyć żaden człowiek (wieża Babel jest symbolem kolektywnego wysiłku całej ludzkości, zmierzającego do detronizacji Boga, do koncepcji świata bez Boga. Skutki wieży Babel systematycznie, okresowo eksplodują w historii. Nam przypada żyć w takim momencie: przeżywamy go i jeszcze się on nie skończył: będzie jeszcze gorzej). Królu straszliwego majestatu, a potem niespodziewanie: "Który zbawiając, zbawiasz darmo", który żyjesz wolą zbawiania, darmową, miłosną, "Salva me, fons pietatis", zbaw moje życie, źródło miłości. "Rex tremendae majestatis qui salvandos salvas gratis, salva me fons pietatis", Królu straszliwego majestatu, darmowo zbawiający ludzi, których chciałeś zbawić, zbaw również mnie, o źródło miłości.

Ten ogólny sąd precyzuje następny fragment. "Confutatis maledictis, flammis acribus addictis": zdacie sprawę z każdego słowa wypowiedzianego niepotrzebnie, każda rzecz jest poddana osądowi; a zaraz po sądzie, błaganie: "Voca me cum benedictis", wezwij również mnie z tymi, którzy się zbawią. O to Cię proszę błagalnie, na kolanach przed Tobą, ze skruszonym sercem, niemal startym na proch: "gere curam mei finis", weź Ty w swoje ręce troskę o mój los.

Owa wyższość Boga, niepodważalna, ten szczegółowy i nieunikniony sąd urzeczywistnia się w określonym czasie (trzeci fragment): "Lacrimosa dies illa", w dzień pełen łez, bólu, w którym wyjdzie na zewnątrz z ognia powszechnego, na sąd, człowiek grzesznik, człowiek przestępca. Ale oto znowu błaganie: "Huic ergo parce, Deus: pie Jesu Domine, dona eis requiem", przebacz, Boże, miłościwy Panie Jezu, obdarz nas pokojem.


2. Grzech pierworodny

Chciałbym teraz przypomnieć tegoroczny manifest paschalny, zapraszając was do zwrócenia także uwagi na reprodukowany na nim obraz ("Żegluga" Andrea Pisany), ponieważ zachowuje on głęboki związek z "Requiem" Mozarta. Życie jest rzeczą poważną i wielką. Musimy zdać rachunek z każdej chwili, z każdego gestu, z każdego słowa, z każdej myśli: na tym polega wielkość życia. Gdybyśmy byli mięczakami, albo innym rodzajem zwierząt, nie musielibyśmy zdać rachunku. Tymczasem kiedyś zdamy sprawę z każdej myśli, nawet najbardziej ukrytej, ze względu na ową wielkość: ponieważ ludzkie "ja" konstytuuje, tworzy więź z nieskończonością, ludzkie "ja" stoi w obliczu nieskończoności. Bez względu na to, czy poprawiasz sobie fryzurę, albo jesz kromkę chleba, nie możesz wyrwać się z tej ostatecznej więzi, która konstytuuje twoje "ja", nie możesz wyrwać się z tej wielkości, która je definiuje.

Rozważmy zatem jeszcze raz tekst Péguy`ego, który, jak każdy manifest wielkanocny, został podyktowany jako temat na cały rok. "Ten nowoczesny świat nie jest jedynie światem kiepskiego chrześcijaństwa, to nie byłoby jeszcze nic takiego, ale jest światem niechrześcijańskim, zdechrystianizowanym". To jest świat, który nie chce już więcej chrześcijaństwa, który chrześcijaństwo przestało obchodzić. Jaki jest jednak znak tej radykalnej dechrystianizacji, w porównaniu z którym fakt, iż nasz świat jest światem kiepskiego chrześcijaństwa, to jeszcze nic? Jak można powiedzieć, że świat kiepskiego chrześcijaństwa to jeszcze nic? Czy może być jeszcze coś gorszego?

"Katastrofa polega dokładnie na tym, że nasze własne nędze nie są już więcej chrześcijańskie. Również za panowania Rzymian czasy były podłe" (podli byli również pierwsi chrześcijanie: wystarczy przeczytać listy świętego Pawła, Dzieje Apostolskie; św. Paweł został zdradzony przez chrześcijan, poniósł śmierć wskutek donosu chrześcijan). Zasadniczy problem leży w tym, że człowiek jest pierworodnie zraniony. Wymaganie, aby nasze nędze były chrześcijańskie, oznacza zasadniczo, żebyśmy mieli świadomość, iż wypływają one w pierwszym rzędzie z grzechu pierworodnego, z owej śmiertelnej rany. Rodzimy się ze śmiertelną raną, jak dziecko, które nie jest w stanie przeżyć i skazane jest na śmierć. Fakt, że "nasze własne nędze nie są już więcej chrześcijańskie", oznacza przede wszystkim zapomnienie, zatarcie, totalną cenzurę, w życiu kulturowym (w całej kulturze), ale też w moim życiu, w życiu każdego z nas, grzechu pierworodnego, faktu, iż rodzimy się z pęknięciem, z raną, ze śmiertelnym kalectwem. Śmiertelna rana albo kalectwo oznacza, że nie jesteśmy w stanie być samymi sobą: rodzimy się bez możliwości bycia samymi sobą.


3. Konsekwencje pewnej cenzury

Konsekwencją zapomnienia o grzechu pierworodnym jest przede wszystkim to, że człowiek nie rozumie siebie i nie pojmuje siebie w relacji do swego przeznaczenia (losu, celu). Możemy mówić o przeznaczeniu (wszyscy mówią o przeznaczeniu, godzą się na przeznaczenie, większość godzi się nawet na jego nazwę, Bóg) lecz nie tolerujemy faktu pojmowania siebie samych w relacji do przeznaczenia. Dokładne przeciwieństwo tego, co Jezus mówi w najstraszliwszym zdaniu wszystkich Ewangelii: "Wtedy Jezus rzekł do swoich uczniów: "Jeśli ktoś chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech mnie naśladuje. Bo kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto straci swe życie z mego powodu, znajdzie je. Cóż bowiem za korzyść odniesie człowiek, choćby cały świat zyskał, a na swej duszy szkodę poniósł? Albo co da człowiek w zamian za swoją duszę? (Mt 16, 24-26). Co z tego, że osiągniesz wszystkie cele, posiądziesz wszystko, co chcesz, a zgubisz samego siebie?

Zapomnienie o grzechu pierworodnym, jako przyczyna odrzucenia pojmowania siebie w relacji do swojego przeznaczenia, równoznaczne jest egzystencjalnej negacji Boga. Nasze własne nędze nie są już więcej chrześcijańskie, to znaczy pokrywają się z negacją Boga, z negacją egzystencjalną, albo, jeśli wolicie, praktyczną. Jednak człowiek pozbawiony wymiaru więzi z przeznaczeniem traci całą swoją godność. I wtedy alternatywa, przed którą staje jest bardzo prosta i straszna: z jednej strony, spłycenie siebie, nihilizm (czynienie tego, co mi się podoba): wszystko jedno co, ponieważ nic się nie liczy; z drugiej strony, pozornie sprzecznej z pierwszą, bezgraniczne zarozumialstwo: zniszczenie albo usiłowanie zastąpienia więzi z Bogiem. Nihilizm i zarozumialstwo.

Ale podkreślmy raz jeszcze: człowiek nie uznający własnej pierworodnej kruchości (człowiek jest pozbawiony zdolności bycia sobą samym) jest jakby cały czas poza sobą, w paranoicznym albo psychiatrycznym tego słowa znaczeniu, do tego stopnia, że nie jest w stanie dopasować do siebie i sklecić razem rzeczy które po kolei czyni.


4. Nędza chrześcijańska:
wewnątrz miłosnego spojrzenia obecności

Co znaczy w takim razie być wobec siebie w taki sposób, żeby jakby cały czas odnajdywać swój początek w śmiertelnej ranie? Żeby nie godzić się na odrzucenie oczywistości owego pierworodnego bólu, żeby go uznać? Inaczej mówiąc, co znaczy być biednym chrześcijaninem? Bieda chrześcijanina jest biedą człowieka, który zaczyna od świadomości, że jest grzesznikiem (mówiliśmy o tym wiele razy: nie istnieje żaden prawdziwy akt naszego świadomego życia, o ile nie zaczyna się od świadomości, iż jesteśmy grzesznikami). A świadomość grzeszności zakłada miłosne spojrzenie czyjejś obecności. Jedynie miłosne spojrzenie czyjejś obecności pozwala mi poczuć się grzesznikiem, pozwala mi uznać się za grzesznika, jak Magdalenie, tam na chodniku, kiedy zobaczyła przechodzącego Chrystusa, jak Zacheuszowi, kiedy poczuł, że patrzy na niego i spodziewa się czegoś od niego ten przechodzący obok mężczyzna; ale tak jak dziecko stojące przed matką: płacze z powodu popełnionego błędu, z powodu świadomości swojej pomyłki, ponieważ ma matkę, która go tuli do siebie, i to oczyma wcześniej jeszcze niż ramionami.

"Nasze własne nędze nie są już więcej chrześcijańskie": wielka alternatywa pomiędzy chrześcijaninem a niechrześcijaninem (a niechrześcijanin, mówi Péguy, podbił chrześcijanina i wyrzucił mu z serca jego chrześcijaństwo), różnica pomiędzy chrześcijańską nędzą, widzianą po chrześcijańsku, a nędzą widzianą nie po chrześcijańsku, daje się tak podsumować: jest to różnica pomiędzy możliwością istnienia, posłannictwa, nachalności przebaczenia, a nieobecnością przebaczenia.

Człowiek, który nie uznaje grzechu pierworodnego, który nie ustosunkowuje się do swojego przeznaczenia, który w miejsce swojego przeznaczenia postawił własne toczenie się jak kamień po pochyłości (własnych chęci, własnych myśli), który chciałby zarozumiale potwierdzić swoje panowanie nad rzeczami, tenże człowiek pozbawiony jest możliwości przebaczenia, nie wie, co znaczy przebaczenie, co znaczy dostąpienie przebaczenia. Stąd też nie może odnowić, zrekonstruować samego siebie; żeby zrekonstruować samego siebie trzeba odczuć, że zostało mi przebaczone. Nędza chrześcijańska to ta, która czuje się objęta, otoczona i przytulona, jak dziecko w ramionach swojej matki, przez przebaczenie. "Rex... qui salvandos salvas gratis, salva me, fons pietatis". To jest to, czego człowiek potrzebował, czego ja potrzebuję, dzisiaj, teraz: źródło miłosierdzia, "fons pietatis". Ponieważ wtedy rekonstruuję siebie samego, znowu zaczynam być samym sobą.


5. "Ale przyszedł Jezus"

"Ale przyszedł Jezus. Nie zmarnował On swoich lat na narzekaniu i żądaniu wyjaśnień od podłości czasów. On ucina krótko. W bardzo prosty sposób. Czyniąc chrześcijaństwo". Przyszedł Jezus: przyszedł zdrój, źródło miłości. Zdrój miłości przyszedł do ciebie, jak matka przychodzi do dziecka, patrzy na nie, obejmuje: przychodzi, jest, w tej chwili przychodzi. Być może zapomniałeś o nim, albo Go dotąd nie poznałeś: teraz jest.

Jezus przyszedł. I nie zwlekając co robi? Nie spiera się z chuliganami, nie prowadzi kalkulacji, nie sądzi, nie uprzedza sądu ostatecznego. On czyni chrześcijaństwo. Ale co to znaczy czynić chrześcijaństwo?

Chrześcijaństwo jest więzią, którą Chrystus ustanawia z tobą; nie ty ją ustanawiasz z Chrystusem, ale Chrystus ją ustanowił i ustanawia z tobą. Aż do tej chwili mogłeś nie patrzeć Mu w twarz, możesz nie patrzeć mu w twarz jeszcze przez następne trzydzieści lat, za trzydzieści lat On ustanowi więź z tobą. Nazywa się ona przymierzem, Bóg zaś jest wierny swemu przymierzu. Chrześcijaństwo jest wydarzeniem więzi, którą Chrystus ustanowił z tobą. A więc trzeba, abyś wyraził swoją zgodę na tę więź. Powiedzieć "tak" więzi, którą Chrystus z tobą ustanowił oznacza decyzję na życie.

Jeśli powiesz "tak" więzi, którą Chrystus z tobą ustanowił i ustanawia, nie znajdziesz się sam jeden: będziesz razem z innymi, odnajdziesz się we wspólnocie. Ponieważ, jak mówi Schneider w swojej przepięknej powieści o Bartolomeo de Las Casas, "ci którzy stoją na progu, nawzajem się rozpoznają". Wyobraźmy sobie próg, który prowadzi wreszcie do środka wielkiego domu, wielkiego mieszkania; na tymże progu mogą być dwie osoby, może być dwa tysiące, milion osób: ci którzy oczekują na wejście, którzy stoją na progu, nawzajem się rozpoznają. Dlatego, mówiąc "tak" więzi, którą Chrystus z tobą ustanowił, znajdziesz się w chrześcijańskiej wspólnocie. "Jezus przyszedł. On ucina krótko. W bardzo prosty sposób. Czyniąc chrześcijaństwo". Chrześcijaństwem jest chrześcijańska wspólnota.


6. Czynić chrześcijaństwo na co dzień

Wniosek jest w takim razie jasny. Co to znaczy dla mnie "czynić chrześcijaństwo"? Czynienie chrześcijaństwa na co dzień oznacza, żeby mój dzień przenikało drżenie, światło i miłość owej wspólnoty; żeby mój dzień określony był przez "tak" które mówię wobec więzi, jaką Chrystus ze mną ustanowił; żeby był przekraczaniem poza próg, na którym oczekiwałem jako człowiek śmiertelnie zraniony. W ten sposób dzień staje się rzeczywistą walką, dramatem, czasem, w którym protagonistami stają się jasność mojej świadomości i siła, i ogień mojej miłości. Ponieważ moje rozumne i afektywne "ja" staje się protagonistą kiedy wie "dlaczego", kiedy rozpoznaje swoje przeznaczenie: przeznaczenie, na które czekając przestępowałem na progu z nogi na nogę, pomiędzy zimnem i chłodem, z jednej strony, a przeczuciem ciepła, które uchodziło z mieszkania z drugiej.

Te nasze dni, w których trzeba czynić chrześcijaństwo, w których trzeba mówić "tak" więzi, ustanowionej przez Chrystusa z nami, można opisać na różne sposoby. Na przykład przy pomocy fragmentu z dziennika Kierkegaarda. "Aby obowiązywało prawo znajomości (znajomość jest prawem człowieka posiadającego godność), trzeba ośmielić się żyć na otwartym morzu (jak w "Żegludze" Pisany: dzień jest otwartym morzem) i wołać do Boga (tak jak krzyczą owi żeglarze) prosząc, czy nie zechciałby nas wysłuchać ("Powołaj mnie", wezwij mnie, zatroszcz się Ty o mój los), nie pozostać na brzegu i patrzeć na innych, którzy walczą i wojują. Jedynie wtenczas świadomość osiągnie własną wierzytelność (swoją prawdę). Czymś zupełnie innym jest stanie na jednej nodze w pozycji wyprostowanej (żeby być gotowym w każdej chwili do upadku) i demonstrowanie istnienia Boga (wymądrzanie się na temat Boga, na temat przeznaczenia, wartości moralnych istnienia), a czymś innym dziękowanie Bogu na kolanach (to jest to, co powinno dziać się w naszej codzienności: dziękowanie Bogu na kolanach, dziękując Mu na kolanach, poznasz Go)".

Wszystko to można powiedzieć używając bardziej zwyczajnych i prostych słów, słów pieśni: "W tajemnicy dnia szukam tego, co rzeczywiste, powiedz mi gdzie ono się kryje?" Albo, jeszcze inaczej, posługując się słowami piosenki skomponowanej przez jedną z naszych przyjaciółek, w wieku zaledwie 17 lat, która należała do pierwszych uczestniczek Ruchu: "Mój Boże, patrzę na siebie i oto odkrywam, że nie mam twarzy (jestem niczym); patrzę w głębie mojej duszy i widzę ciemność bezgraniczną. Jedynie kiedy zauważa Twoją obecność jak echo na powrót słyszę mój głos (ja jestem twoim echem), odradzam się jak czas odradza się z pamięci (z obecności, która już jest). Czemu drżysz moje serce, nie jesteś samo, nie umiesz kochać, a jesteś kochane; nie potrafisz siebie uczynić, a jesteś uczynione. Pozwól mi więc, jak gwiazdom na niebie, poruszać się wewnątrz Bytu (wewnątrz Ciebie: dzień jest poruszaniem się wewnątrz Bytu), pozwól mi wzrastać, rozwijać się, zmieniać się, tak jak światłu, które rośnie i zmienia się w dzień i w nocy".

To są tylko przykłady, po to, żeby ukazać nasze dni przeniknięte przez "tak" powiedziane Chrystusowi, określone przez owo "czynienie chrześcijaństwa": aby chodziło o powagę myśli, wyrażona przez Kierkegaarda w obrazie człowieka na kolanach, co krzyczy, ponieważ jest to prawdziwa myśl; nazywa się prośba; albo o szukanie Chrystusa w tajemnicy dnia, albo o postrzeganie rzeczywistości opisane w drugiej z cytowanych pieśni.


7. Pretekst dysproporcji

Przeciwko czynieniu chrześcijaństwa w naszej codzienności wysuwa się pewien poważny zarzut; chodzi o pretekst dysproporcji. Pretekst smutny i budzący współczucie, chyba że od razu degraduje się on i przekształca się w niechęć. Ponieważ osąd, iż jestem zdeformowany jest smutny, budzi współczucie, ale po godzinie, albo po pięciu minutach od porannej pobudki i powstania z łóżka, staje się niechęcią; a zatem nie budzi już więcej współczucia, nie budzi nawet rozgoryczenia, jest niczym.

Péguy jednak powiedział: "Jezus przyszedł. Nie zmarnował swoich lat na narzekaniu i żądaniu wyjaśnień od podłości czasów, nie wziął się za obwinianie i oskarżanie kogokolwiek". Chrystus nie wziął się za oskarżanie nas. Jeszcze nie nadszedł moment sądu powszechnego, żyjemy w czasie: poruszamy się w czasie, na pływającej łodzi. Chrystus nie ocenia, dlaczego ty rościsz sobie prawa do ocen? Nie wolno oceniać. "Ale ja nie potrafię, nie jestem w stanie, jestem zdeformowany"; co ty wygadujesz, bluźnisz? Chrystus nie wziął się za obwinianie i oskarżanie kogokolwiek.

"Nie tyle błędów powinniśmy się bać, ile raczej kłamstwa", mówi znowu Schneider w cytowanej wcześniej książce. Ciekawa rzecz, błędy można zliczyć, ocenić, kłamstwa nie. Kłamstwem jest negacja Chrystusa albo zapomnienie o Chrystusie. "Umiłowani - mówi św. Jan w Pierwszym liście, w rozdziale czwartym - po tym poznajecie Ducha Bożego; każdy duch, który uznaje, że Jezus Chrystus przyszedł w ciele, jest z Boga. Każdy zaś duch, który nie uznaje Jezusa, nie jest z Boga; i to jest duch Antychrysta, który - jak słyszeliście - nadchodzi i już teraz przebywa na świecie. Wy, dzieci, jesteście z Boga i zwyciężyliście ich, ponieważ większy jest Ten, który w was jest, od tego, który jest w świecie. Oni są ze świata, dlatego mówią tak, jak mówi świat, a świat ich słucha. My jesteśmy z Boga. Ten, który zna Boga, słucha nas. Kto nie jest z Boga, nas nie słucha. W ten sposób poznajemy ducha prawdy i ducha fałszu" (1 J 4, 2-6).

Tak więc, to nie błędów powinniśmy się bać, ale kłamstwa, fałszu. Dlatego wyzbądź się zarzutu dysproporcji i niezdolności. Jasne, że jesteś niezdolny! Masz ową głęboką ranę, z którą się rodzisz, lecz masz również przebaczenie, potężniejsze od owej rany. "Przyszedł Jezus, nie marnuje czasu, ucina krótko, w bardzo prosty sposób, czyniąc chrześcijaństwo": nie możesz wysuwać zastrzeżeń mówiąc: "jestem zdeformowany". On uczynił chrześcijaństwo właśnie dlatego, że byłeś zdeformowany, i to On jest tym, kto w tobie, rozporządza twoim losem: jeśli wyciągniesz ramiona, natężysz wzrok jak dziecko i przyjmiesz Go.


8. Nieznana czystość

"On nie wziął się za oskarżanie i obwinianie kogokolwiek, On zbawił. Nie oskarżał świata (nie oskarża ciebie, bez względu na to coś uczynił i uczynisz, On cię zbawia). On zbawił świat". Co to znaczy w wymiarze egzystencjalnym, doświadczalnym, dla nas, co to znaczy, że On zbawił świat? Znaczy to, że przyniósł na świat czystość: "Każdy kto pokłada w Nim tę nadzieję, oczyszcza (uświęca) się, podobnie jak On jest czysty (święty) (1 J 3, 3). On przyniósł czystość. Muszę zatem iść za Nim ze wszystkimi moimi słabościami, pragnąc, żebrząc u Niego, naśladując Go, aby moje dni przyoblekły się w nieznaną czystość, niewyobrażalną, a nawet nieoczekiwaną. Muszę kroczyć za nim ze wszystkimi moimi słabościami, ponieważ "każdy kto pokłada w Nim tę nadzieję, oczyszcza się, podobnie jak On jest czysty". Dlatego biada temu, kto ocenia. Nie oskarżał, nie oceniał świata, On zbawił świat. Muszę pójść za Nim ze wszystkimi moimi słabościami, żeby Jego czystość przeniknęła moją codzienność, żeby wskutek tego czynienie chrześcijaństwa stało się blaskiem ludzkości, światłem i żarem ludzkości: nasze życie jest życiem różniącym się od życia innych ludzi, ale prawdziwym.

Z tego wynikają, w praktyce, między innymi, dwie konsekwencje, które tu chciałbym podkreślić. Przede wszystkim, pracuje się z ufnością, wstaje się rano do pracy z ufnością. A na drugim miejscu, nie traci się czasu na pełne krytycyzmu i wątpliwości roztrząsanie problemów, na sceptycyzm i powątpiewania. Nadzieja pokładana w Nim, to znaczy odczucie Jego spojrzenia, przenikającej mnie miłości, uścisku Jego rąk, zbawienia przez Jego krew, oznacza urzeczywistnianie się codzienności, napełnionej - pojętą egzystencjalnie - cielesnością, cielesnością coraz bardziej przejrzystą i dokładną, to znaczy, coraz bardziej trwałą w swojej wartości, tak, że nie wspominam ze smutkiem tego, co wydarzyło mi się dziesięć albo dwadzieścia lat temu, ponieważ posiadam to jeszcze teraz.

Chodzi tu o to, co sugeruje nam pewien fragment liturgii, kolekta ze mszy z XX niedzieli okresu zwykłego. Streszczona w niej została cała dynamika takiego chrześcijańskiego życia: wobec samych siebie, i stąd wobec własnego przeznaczenia, ponieważ człowiek jest określony przez swoje przeznaczenie; wobec innych, gdyż człowiek określony jest przez miłość, którą niesie innym, jest określony przez uczucie które przeżywa, według całej gamy możliwości, począwszy od żarliwej sympatii a skończywszy na nienawiści; wobec rzeczy. W tej modlitwie jest zatem przedstawiona chrześcijańska dynamika więzi z tym co rzeczywiste, dynamika która zaczyna się od siebie, od świadomości własnego przeznaczenia, i urzeczywistnia się poprzez całą afektywność, jaka w różny sposób kładzie się na nasze oblicze i obecność innych, i przenika wszystkie rzeczy celem wykorzystania ich w wędrówce: "Prosimy Cię, Panie, abyśmy miłując Ciebie we wszystkim i ponad wszystko, otrzymali obiecane dziedzictwo, które przewyższa wszelkie pragnienia".

"Kochając Cię we wszystkim": nie pomija się nawet jednego włosa na głowie. Czystość, którą On przyniósł światu, którą przynosi w moją codzienność zaraz po porannym przebudzeniu, jest miłością do wszystkiego. Przede wszystkim więc chodzi o nie-omijanie i nie-eliminowanie czegokolwiek".

Ale uwaga, "kochając Cię we wszystkim i ponad wszystko". To "ponad" jest przeciwieństwem tego, co zwykło się rozumieć jako ponad, oznacza wewnątrz wszystkiego, w taki sposób, żeby kochając rzeczy dojść aż do Ciebie. Ponieważ jeśli człowiek kochając kobietę nie dochodzi do Ciebie, to znaczy, że jej nie kocha, jego zapał psuje się, jest zepsuty już od samego początku. Jeśli człowiek zafascynowany swoją pracą nie przenika obiektu i sposobu swojej pracy tak, aby dojść do przeczucia Twojego doskonałego oblicza, które oczekuje nas (jak "Król straszliwego majestatu") w momencie ostatniego ruchu wiosłem, abyśmy mogli dostać się na drugi brzeg, jeśli kocha rzeczy, których używa w pracy bez szukania Twego w nich oblicza, to wnosi do ucisku świata jeszcze jedno kłamstwo, choćby nawet otrzymał nagrodę Nobla.

"Abyśmy mogli otrzymać obiecane dziedzictwo, które przewyższa wszelkie pragnienia" Owe obiecane przez Niego dobra, przewyższające wszelkie pragnienie, nie znajdują się gdzieś na końcu, ale znajdują się już w środku. Kochając Cię we wszystkim, to znaczy kochając każdą rzecz, tak żeby dojść do poznania, do przeczucia, dotknięcia w ciemnościach Twego oblicza, dobro, którego chcę dla osoby kochanej, dla mnie samego, dla pracy, dla rzeczy, dla świata, przewyższa wszelkie pragnienia.

Wszystko to musimy mieć na uwadze. "On zbawił świat", już go zbawił, dlatego owo zbawienie już się zaczęło, owa czystość, ów smak relacji do samych siebie, więzi z osobą kochaną, z obcym, z jakąkolwiek rzeczą, której używamy i dotykamy, z najodleglejszą gwiazdą na niebie - która przewyższa wszelkie możliwe pragnienie - już teraz się urzeczywistnia, jest obietnicą bardziej intensywnego życia. Kochając Cię wewnątrz wszystkiego, nie zatrzymując się na zjawiskach, ale zmierzając ku drugiemu brzegowi wszystkiego, którym jesteś Ty, musimy żyć daną nam przez Ciebie obietnicą, to znaczy otrzymać mamy obiecane przez Ciebie dobra, które przewyższają wszelkie pragnienia. "Kto kocha ojca albo matkę bardziej niż mnie, nie jest mnie godzien. Kto zaś opuszcza ojca, matkę, brata, siostrę z mojego powodu... będzie miał stokroć więcej"... To znaczy sto razy bardziej kocha siebie samego i swoje ubóstwo, obejmuje z miłością, sto razy bardziej, swoją nędzę, pragnie, dąży, kroczy ze sto razy większą pasją ku swojemu przeznaczeniu.

Kochać kobietę albo mężczyznę, kolegę i cudzoziemca, stokroć bardziej; kochać rzeczy, które trzymamy w rękach stokroć bardziej, przebaczać sobie, innym, wszystkim i wszystkiemu, stokroć bardziej; obejmować świat stokroć bardziej, przenikać wszystko stokroć bardziej: to zostało nam dane, ponieważ On nie szukał wykrętów, nie obwiniał, ale zbawił świat. Zbawić znaczy zachować. Pomyślmy jak wszystko nas pociąga, mniej lub bardziej. Zbawić oznacza zachować ów pociąg, przelotny albo intensywny, aby trwał. To On go zachowuje. Więcej, "Kto idzie za mną będzie miał życie wieczne", to znaczy będzie miał na zawsze to, co kocha, "i stokroć więcej tutaj", czyli zacznie cieszyć się obiecanymi dobrami już tutaj. Nasze życie jest inne (kto myśli w ten sposób?) ale prawdziwe. Prawda przeciwstawia się fałszowi. Trzeba więc być uważnymi, ponieważ owa wielka alternatywa pomiędzy Chrystusem a światem, rozgrywa się w nas każdego dnia. Przy czym istnieje pewna przestrzeń ochronna: wspólnota.

tłum. ks. Joachim Waloszek


wydrukuj   wyślij link