Chciałbym teraz krótko naszkicować determinujące i
konstytutywne czynniki "ruchu".
1 Pierwszym czynnikiem konstytutywnym ruchu jest natknięcie
się osoby na odmienność człowieczeństwa (l`imbattersi della
persona in una diversità umana), na odmienną rzeczywistość ludzką.
Ruch jest rozszerzaniem się (rozprzestrzenianiem się)
wydarzenia, wydarzenia Chrystusa. Ale w jaki sposób rozszerza
się tego typu wydarzenie? To znaczy, na czym polega fenomen
początkowy, pierwotny (oryginalny), wskutek którego ludzie
zostają poruszeni, pociągnięci i zgromadzeni razem? Czy jest
nim katecheza to, co my nazywamy "szkołą wspólnoty" - ? Nie,
każda katecheza jawi się później, jest narzędziem rozwoju
czegoś, co jawi się przedtem.
Sposobem, w jaki ruch - wydarzenie chrześcijańskie -
staje się obecny, jest natknięcie się na odmienność
człowieczeństwa, na odmienną rzeczywistość ludzką,
rzeczywistość, która nas uderza (porusza), pociąga, ponieważ
odpowiada - podskórnie, niejasno albo wyraźnie -
konstytutywnemu oczekiwaniu naszego bytu, pierwotnym wymogom
ludzkiego serca.
Wydarzenie Chrystusa staje się obecne "teraz" w fenomenie
odmiennego człowieczeństwa: człowiek napotyka na nie i zostaje
zaskoczony jakimś nowym przeczuciem (presentimento) życia,
czymś, co zwiększa jego zdolność do pewności, pozytywności
(pozytywnego nastawienia), nadziei, użyteczności życiowej i
nakłania do pójścia za (naśladowania).
Jezus Chrystus, ów człowiek sprzed 2 000 lat, kryje się,
staje się obecny pod namiotem, pod postacią odmiennego
(innego) człowieczeństwa. Tym co nas porusza jest spotkanie,
zderzenie się z odmiennym człowieczeństwem, ponieważ bardziej
odpowiada ono strukturalnym wymogom serca niż jakikolwiek
rodzaj naszych myśli albo naszej wyobraźni: tegośmy się nie
spodziewali, coś podobnego nawet nam się nie śniło, to było
niemożliwe, czegoś takiego nie ma nigdzie indziej. Odmienność
człowieczeństwa, w której Chrystus staje się obecny polega
właśnie na większej odpowiedniości, na niewyobrażalnej i
niepojętej, większej odpowiedniości tego człowieczeństwa, na
które napotykamy, z wymogami serca - z wymogami rozumu.
To natknięcie się osoby na odmienność człowieczeństwa
jest czymś bardzo prostym, czymś absolutnie elementarnym,
czymś, co uprzedza wszystko, uprzedza każdą katechezę,
refleksję i rozwój
jest czymś, co nie domaga się wyjaśnień, lecz tylko bycia
zauważonym, przechwyconym, co wzbudza zachwyt, rodzi emocję,
przywołuje, nakłania do pójścia za, dzięki sile swej
odpowiedniości względem strukturalnego oczekiwania serca.
"Ponieważ w rzeczywistości - jak mówi kardynał Ratzinger -
jesteśmy w stanie poznać (uznać) jedynie to, dzięki czemu
zaczyna się w nas jakaś odpowiedniość (Il Sabato 30.1.1993). W
odpowiedniości mieści się kryterium prawdy.
Natknięcie się na obecność odmiennego (innego)
człowieczeństwa uprzedza nie tylko początek, lecz każdy
moment, który następuje potem: rok, czy dwadzieścia lat potem.
Fenomen początkowy - zetknięcie się z odmiennością
człowieczeństwa, zachwyt, który się rodzi - jest przeznaczony
na to, aby być początkowym i pierwotnym (sprawczym) fenomenem
każdego momentu rozwoju. Bo nie ma żadnego rozwoju, jeśli ów
pierwszy kontakt nie powtarza się, tzn. jeśli wydarzenie nie
jest dalej aktualne. Albo się odnawia, albo nic się nie
dzieje, i natychmiast wydarzenie staje się przedmiotem
teoretycznych dociekań, i po omacku szuka się zastępczych
punktów oparcia, zamiast Tego, który naprawdę leży u początku
odmienności. Czynnikiem pierwotnym (kreatywnym) jest -
nieustannie - zderzanie się (stykanie się) z odmienną
rzeczywistością ludzką. Jeśli zatem nie przytrafia się na
powrót i nie odnawia się to, co się wydarzyło na początku, nie
urzeczywistnia się prawdziwa kontynuacja: jeśli człowiek teraz
(aktualnie) nie przeżywa kontaktu z nową rzeczywistością
ludzką nie rozumie tego, co mu się wydarzyło wcześniej.
Wydarzenie początkowe rozświetla się i pogłębia, a tym samym
kształtuje się jakaś kontynuacja, rozwój, jedynie o ile
przytrafia się na powrót.
Ten pierwszy czynnik wskazuje na fakt, iż "wszystko jest
łaską". Zetknięcie się z nową rzeczywistością ludzką jest
łaską, jest zawsze łaską - w przeciwnym razie staje się
kuszącym odkryciem własnych myśli albo pretensjonalnym
potwierdzeniem własnych zdolności do krytyki. Zauważona
odmienność, źródło owej ludzkiej odmienności, którą
napotykamy, ma absolutnie darmowy charakter. Wydarzenie
początkowe trwa nadal, jedynie pod warunkiem, że stale zaczyna
się od kontaktu z nową rzeczywistością ludzką: "Codziennie
szukajcie oblicza świętych i czerpcie otuchę z ich mów",
głosiła zachęta, zawarta w jednym z dokumentów pierwotnego
chrześcijaństwa, Didachè. Kontynuacja tego, co się wydarzyło
na początku, urzeczywistnia się jedynie poprzez łaskę ciągle
nowego zderzania się (stykania się), budzącego zachwyt, jakby
to było za pierwszym razem. W przeciwnym wypadku, w miejsce
zachwytu, górę biorą myśli, które zdolni jesteśmy organizować
dzięki osobistemu rozwojowi kulturalnemu, krytyczne oceny,
które osobista wrażliwość formułuje w stosunku do tego, co się
przeżyło i co przyjdzie nam przeżyć, alternatywa, którą
chciałoby się narzucić, itd.
Zderzenie z odmienną rzeczywistością ludzką jest
fundamentalne również w wymiarze etycznym. Zauważenie
(rejestracja) tego wydarzenia domaga się pierwotnej postawy, w
jaką wyposażył nas od początku Stwórca, to znaczy postawy
dziecka, który powierza się i naśladuje (idzie za): "Panie,
moje serce się nie pyszni i oczy moje nie są wyniosłe. Nie
gonię za tym, co wielkie, albo co przerasta moje siły.
Przeciwnie: wprowadziłem ład i spokój do mojej duszy. Jak
niemowlę u swej matki, jak niemowlę - tak we mnie jest moja
dusza" (Ps 130). Do zauważenia fenomenu odmienności
człowieczeństwa wymagany jest wzrok dziecka: pokora, dyspozycyjność, prostota serca, ubóstwo ducha, które dorośli, nawet
ci, którzy przeżyli już pierwsze zderzenie, mogli zagubić. I
wtedy początkowe wydarzenie, które rozpoczęło (w nich) pamięć,
staje się faktem z przeszłości, pozostaje jedynie "pobożnym
wspomnieniem". Natomiast człowiek obdarzony prostotą i
dyspozycyjnością, może nawet całe lata błądzić, lecz zaczyna
od nowa z większą łatwością niż ktoś, kto był nieustraszony i
nie miał za co być upomniany.
Na tym "ubóstwie w duchu" i "prostocie serca" zasadza się
gra ludzkiej wolności. Tak jak powiedziano w Śladami
chrześcijańskiego doświadczenia: "Również w doświadczeniu
chrześcijańskim, a nawet zwłaszcza w nim, wyraźnie okazuje
się, że w autentycznym doświadczeniu zaangażowana jest ludzka
samoświadomość i zdolność do krytycznego poznania (zdolność do
weryfikacji!) oraz, że autentyczne doświadczenie zdecydowanie
różni się od jakiegoś utożsamienia się z doznanym wrażeniem,
albo od ograniczenia się do jakiegoś sentymentalnego echa
przeżyć. To właśnie w tej "weryfikacji" tajemnica Bożej
inicjatywy egzystencjalnie dowartościowuje w doświadczeniu
chrześcijańskim "rozum" człowieka. I w tej "weryfikacji"
ukazuje się ludzka wolność: dzieje się tak dlatego, bo
dostrzeżenie i uznanie wzniosłej odpowiedniości pomiędzy
obecną tajemnicą a własnym dynamizmem człowieka, może
zachodzić tylko w tej mierze w jakiej obecna i żywa jest
akceptacja osobistej fundamentalnej zależności, istotnego
faktu "bycia stworzonym", akceptacja, która oznacza prostotę,
"czystość serca", "ubóstwo w duchu". Cały dramat wolności
sprowadza się do tego "ubóstwa w duchu": jest to dramat tak
głęboki, że zazwyczaj następuje w sposób niemal
niedostrzegalny dla człowieka.
Kto zatem, poruszony odmiennością, ruszyłby ku swemu
przeznaczeniu starając się być samemu twórcą "swoich dzieł",
straciłby wszystko: musi iść za (naśladować). Owa odmienna
obecność ludzka, na którą się natknął, jest czymś innym,
czymś, czemu należy okazać posłuszeństwo. Poprzez ciągle nowe
zderzanie się, w kroczeniu za (naśladowaniu) i posłuszeństwie,
kształtuje się kontynuacja pierwszego spotkania.
Chciałbym przytoczyć odnośnie tego pewien przykład.
Załóżmy, że dzisiaj spotykają się razem ludzie, którzy już
przeżyli doświadczenie, o którym mówimy i zachowując w pamięci
niezwykłe wrażenie jakie na nich wywarło wydarzenie, którym
zostali poruszeni - które przysporzyło im dobra, a nawet
zdecydowało o ich dalszym życiu - i chcieliby podjąć je na
nowo, niwelując pewien "brak kontynuacji" (discontinuità),
który zaistniał z biegiem lat. Tym, dzięki czemu jeszcze
dzisiaj czują się przyjaciółmi, jest pewne doświadczenie z
przeszłości, zaistniały fakt, który jednak obecnie stał się -
jak mówiliśmy - "pobożnym wspomnieniem". W jaki sposób mogą
oni teraz (aktualnie) podjąć na nowo kontynuację początkowego
wydarzenia, które ich poruszyło? Gdyby na przykład powiedzieli
sobie: "zbierzmy się razem i zorganizujmy grupę katechetyczną,
albo rozwińmy jakąś nową inicjatywę polityczną, albo udzielmy
poparcia jakiejś działalności charytatywnej, podejmijmy jakieś
dzieło, itd.", żadna z tych odpowiedzi nie była by
odpowiednia, żeby zrekompensować ów brak kontynuacji
(discontinuità). Trzeba czegoś, "co jest przedtem". Wszystko
to, o czym mówiliśmy jest jedynie narzędziem rozwoju tego
"czegoś co jest przedtem". Trzeba zatem, aby przytrafiło się
na powrót to, co wydarzyło się im na początku: nie "w taki
sposób" jak wydarzyło się na początku, ale "to, co" wydarzyło
się na początku: zderzenie z odmiennością człowieczeństwa,
dzięki któremu to samo wydarzenie, które ich poruszyło na
początku, odnawia się. Tutaj nabiera się tężyzny i, idąc za
kimś, łączy się z tym, co wydarzyło się na początku. A
wszystkie czynniki podstawowe minionego doświadczenia zjawiają
się na nowo dojrzalej i wyraźniej. W odnowieniu się pierwszego
zderzenia - a więc zdziwienia odpowiedniością między
obecnością odmiennego człowieczeństwa a strukturalnymi
wymogami serca - odczuwa się echo (odbicie) tego samego
wydarzenia, które miało miejsce dziesięć albo dwadzieścia lat
temu, między szkolnymi ławkami, albo wśród studenckiej grupy
na uniwersytecie.
Bez obecności tego doświadczenia - bez spotkania z
odmienną rzeczywistością ludzką - jakikolwiek "zaczep", przy
pomocy którego usiłowałoby się podjąć na nowo to, co zostało
przerwane, nie jest w stanie zrekonstruować kontynuacji.
Kontynuacja tamtego "wtedy" ustanawia się na nowo jedynie
dzięki zaistnieniu teraz tego samego wydarzenia, tego samego
zderzenia. Czy dziesięć, czy dwadzieścia lat później, to samo
wydarzenie trwa nadal, o ile ktoś zaczyna od zetknięcia się z
nową rzeczywistością i, "podobnie jak dziecko odstawione od
piersi na rękach swej matki" powierza się, idzie za, jest
posłuszne. Ponieważ owa odmienność nie bierze się z jego
wyobraźni (fantazji) albo z jego myśli, z jego dialektycznej
zdolności do uporczywości, z tego wszystkiego, co w sumie,
trzymało go przez całe lata z daleka: tu chodzi o coś innego
(odmiennego), niewzruszenie nowego - o wydarzenie, któremu
należy okazać posłuszeństwo.
2 W tym momencie możemy podkreślić drugi czynnik.
W jaki sposób w odnawiającym się ciągle zderzeniu z
obecnością odmiennego człowieczeństwa, można poddać edukacji,
"wydobyć na wierzch" zdumienie, nadzieję i przeczucie, które
rodzą się z takiego zderzenia i pobudzają do pójścia za?
Podstawowym narzędziem takiej edukacji jest to, co my nazywamy
"szkołą wspólnoty"; podstawowym, bo systematycznym oraz
spójnym, a zatem również objaśniającym i jednoczącym. "Szkoła
wspólnoty" jest narzędziem rozwoju - jako świadomość, jako
uczuciowość, jako mobilizująca namowa do właściwego
przeżywania ludzkich związków - tego "czegoś, co jest
przedtem", doświadczenia spotkania z odmienną rzeczywistością
ludzką.
Wymiarem istotnym pracy zakładanej przez "szkołę
wspólnoty" jest zatem zdawanie sobie "sprawy" ze słów
(rozumienie słów, uchwycenie racji zawartej w słowach),
którymi się posługujemy. A "rozumienie" oznacza: doświadczenie
odpowiedniości pomiędzy rzeczywistością, z którą się zderzamy
a strukturalnymi wymogami serca.
Jeśli tak, to szczególnie ważnym aspektem "szkoły
wspólnoty" jest ktoś, kto "naucza": ktoś - może to być kilka
osób - w kim odnawia się i rozszerza początkowe zderzenie, i
tym samym jawi się ono jako bodziec umożliwiający powtórzenie
się u innych pierwszego zdumienia. Trzeba, aby ten, kto
prowadzi "szkołę wspólnoty" komunikował (przekazywał)
doświadczenie, w którym odnawia się początkowy zachwyt a nie
dochodzi jedynie do głosu odgrywana rola albo spełniany
"obowiązek". Nie można uznać za komunikację doświadczenia, tę,
której punktem wyjścia jest samoświadomość zdominowana przez
rolę jaką mamy do spełnienia, tę, która inspirowana jest
wyobrażeniem siebie, zdominowanym przez poczucie władczości i
wyższości, z pretensją do nauczania. Ponieważ tym, kto naucza
jest wyłącznie Duch Boży: to Duch daje pierwszy wstrząs i
odnawia go.
Kto, prowadząc "szkołę wspólnoty", komunikuje
doświadczenie, w którym na powrót wydarza się początkowe
zdumienie (początkowa niespodzianka, zaskoczenie),
urzeczywistnia tę komunikację, podając racje (dla) słów,
jakimi się posługujemy. Podanie racji (dla) słów, którymi się
posługujemy, oznacza w rzeczywistości komunikowanie
doświadczenia odpowiedniości zachodzącej pomiędzy wydarzeniem
Obecności a tym, czego pierwotnie oczekuje nasze serce, a
światłem i ciepłem, którymi słowa te promieniują dookoła i
których użyczają. W ten sposób ukazanie racji każdego słowa,
powoduje, jak mówi św. Paweł, "przejście ze światła w
światłość", prowadzi do coraz bardziej wyraźnego odkrycia
prawdy, ponieważ każde użyte słowo wyjaśnia odpowiedź na jakąś
potrzebę serca, poszukującego własnego przeznaczenia.
Na nowo dochodzi tu do głosu ubóstwo w duchu, które
zakładał również czynnik pierwszy. Bez ubóstwa w duchu bowiem
nie daje się w rzeczywistości posłuchu temu, co jest
komunikowane: przeważają zastrzeżenia towarzyszące typowym
(zwyczajnych) myślom, przeważa to, do czego jest się bardziej
przywiązanym, albo do czego się pretenduje. Dlatego mówili
niewidomemu od urodzenia: "Ale, czegoż się chcesz nauczyć od
nieuka, który nie studiował prawa" - nie studiował
psychologii, filozofii i teologii, powiedzielibyśmy dzisiaj.
Kto natomiast idzie za i okazuje posłuszeństwo rozwija się, i
im bardziej kroczy za, tym bardziej pragnie iść za.
Tu narzuca się pewne uzupełnienie tego drugiego czynnika.
Najlepszą postawą, umożliwiająca zrozumienie tego, co się
mówi, jest paradoksalnie, pasja komunikowania tego, co nam
zostało powiedziane, innym - pasja komunikowania innym tego,
czego nam dano doświadczyć. Potwierdza to w sposób prosty i
piękny list napisany przez naszego przyjaciela z Kanady.
Opowiada on, że do małej wspólnoty ruchu w Montrealu
przyłączył się w zeszłym roku młody lekarz, Mark, osoba
gwałtowna i dramatyczna, pełna pytań i wątpliwości. Po roku
męczącego (mozolnego) współżycia "zachowywał się tak, jakby
nigdy nie przynależał" - pisze John, autor listu. Pod koniec
roku Mark otrzymał zaproszenie Uniwersytetu z Buffalo, żeby
odbyć ważny staż przez dwa lata. Natychmiastowa odpowiedź
Marka brzmiała: "Nie jadę". "Dlaczego nie jedziesz?", pyta go
John. "Gdybym przyjął propozycję stażu musiałbym was opuścić.
A ja nie mogę was opuścić". Ale w tym momencie John sugeruje
mu: "Zgódź się! Jedź do Buffalo i spróbuj przekazać innym to,
na co się tutaj natknąłeś". Zgodził się i po kilku miesiącach
znalazło się dookoła niego więcej ludzi niż przedtem w
Montrealu. Ale to nie wszystko. Dwa miesiące po jego wyjeździe
pewna dziewczyna z grupy montrealskiej - pielęgniarka -
wchodzi do szpitala, w którym Mark pracował przed dwoma
miesiącami. Po kilku zaledwie dniach spotyka ją przełożona
pielęgniarek szpitala, wskazuje na nią palcem i mówi: "Mark
Basik!". A ta pyta zdziwiona: "Co pani ma na myśli? Owszem
znam Marka Basika, to jeden z moich najdroższych
przyjaciół...". "Tak myślałam", kontynuuje rozmowę przełożona
pielęgniarek. "Ty i Mark robicie wszystko w taki sam sposób".
Owa kobieta natknęła się na fenomen odmiennego
człowieczeństwa, a więc przytrafiło się jej pierwsze
zderzenie.
Przytoczyłem to zdarzenie przede wszystkim ze względu na
jego pierwszą część, bo uwidacznia ono wyraźnie, że dzięki
nastawieniu (zaangażowaniu) misyjnemu, to, co zostało
zakomunikowane temu młodemu lekarzowi, przestało nagle
napotykać na opory typu "ale", "jeśli", "a jednak", w których
przedtem ustawicznie się plątał.
3 Przejdźmy teraz do trzeciego czynnika, ale jedynie na
zasadzie krótkiej wzmianki.
Trzeci czynnik to jakby "cała reszta". Mianowicie: jest
rzeczą niemożliwą, żeby z wyżej opisanego doświadczenia nie
zrodził się nowy podmiot, nowy protagonista w świecie,
towarzystwo w inny sposób angażujące się w rzeczywistość -
tzn. w sposób bardziej ludzki, bardziej odpowiadający
oczekiwaniom serca; jest więc rzeczą niemożliwą, żeby nie
zrodziły się próby współdzielenia jawiących się potrzeb -
gesty i inicjatywy miłości. -, żeby nie powstała grupa, która
chciałaby naprawdę odnowić jedność katolików w polityce, przy
zachowaniu całej koniecznej w tym celu cierpliwości, żeby nie
stworzono nowych miejsc pracy, dla bezrobotnych, itd.
Wydarzenie, którego głęboki związek z sercem wyświetla "szkoła
wspólnoty", staje się nieodwołalnie (z konieczności)
podmiotem, który działa w świecie. Stąd rodzi się dzieło -
opus Dei - ponieważ dzieło nie jest niczym innym jak tylko
ludzkim "ja" pozostającym w związku z Ideałem, "ja", które
przez więź z Ideałem stara się poruszyć (pobudzić,
ukształtować) rzeczywistość zgodnie z tym właśnie Ideałem, bez
względu na to w jakiej się znajduje sytuacji: budując rodzinę
albo decydując się na powołanie do dziewictwa, pracując albo
odwiedzając staruszków w pobliskim przytułku.
tłum. ks. Joachim Waloszek
|